Chcecie uzdrawiać teatr? Zacznijcie od likwidacji dotacji. Będzie na początek sporo bólu, ale wszystko co dobre - rodzi się w trudzie - pisze Marian Miszalski w Najwyższym Czasie.
Z medialnego wielogłosu można sobie odtworzyć, co dzieje się w warszawskim Teatrze Powszechnym: sockulturka w stanie gnilnym. Jakiś pan (podobno elektryk na etacie kierownika literackiego) wywiesił jakąś kartkę, o tyle wulgarną, co dość trafnie chyba charakteryzującą panujące w tym teatrze stosunki ("wszyscy siebie nienawidzimy", "młodzi je... starych"); kartka ta stała się pretekstem do jakiejś wewnętrznej rozgrywki personalnej, tym bardziej zażartej, że teatr jest podobno w krytycznej sytuacji finansowej... Można sobie wyobrazić atmosferę: kto poleci, kto zostanie, więc kto z kim, kto przeciw komu, kto pod kim. Kto się utrzyma na posadce, na etaciku, a kto nie. Wszelkie chwyty dozwolone. Najdziwniejsze jest przecież, że teatr, dotowany z publicznych pieniędzy, stoi "na skraju bankructwa"! Całkiem jak szpitale. Ale szpitale zawsze mogą powiedzieć, że wartość i liczba zabiegów kosztowo przekracza dotacje budżetowe. Dlaczego jednak teatr nie mieśc