Efektowne zakończenie sezonu przygotował dyr. Gawlik na Scenie Rzeczypospolitej. Z Częstochowy Brecht "Opera za trzy grosze", z Torunia - Słowacki i Gombrowicz. Na klarownym, potoczystym przedstawieniu "Balladyny", przygotowanym przez Krystynę Meisnner, w Warszawie było zaledwie kilkadziesiąt osób. Czy to znaczy, że nie umiemy już słuchać Wieszcza? A przecież "Balladyna" - kanon teatralny - w Warszawie miała w ub. sezonie jedna, jedyną premierę (Rozmaitości) po kilkunastu latach przerwy (!) A więc może to kwestia języka teatralnego? Może miał racje Hanuszkiewicz, sadzając Dykielównę na hondę - bo zgadł, że to signum temporis i klęcznik sztuki trzeba zastąpić współczesnością? Dość, że "Balladyny" Warszawa nie chciała oglądać. Za to Gombrowicz, ach Gombrowicz - tłumy. Naturalnie można się śmiać, że to snobizm, i zapewne będzie w tym szczypta prawdy. Teatr zresztą Gombrowicza kochał. Młodzi reżyserzy sięgają chętnie po jego dzieła.
Tytuł oryginalny
Dlaczego Słowacki wielkim poetą był...
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny nr 94