Nie, nie popadłam w powakacyjną depresję i nie ulegam odcieniom szarości zbliżającej się jesieni, po prostu stwierdzam, że lepiej być martwym niż żywym. Tak o nas, autorach, myślą setki osób, może więc warto przyznać im rację - pisze Malina Prześluga w felietonie dla e-teatru.
Martwy autor to dobry, zgodny człowiek. Nie zawyża stawek, zgadza się z reżyserem, brawurowo przyjmuje krytykę, ze stoickim spokojem reaguje na wywinięcia na lewą stronę i nie stresuje aktorów pojawianiem się na premierach. Martwy autor ma klasę. Nie dobija się do zamkniętych drzwi, nie zasypuje kierowników literackich sympatyczną korespondencją z załącznikiem, nie dzwoni w przerwie na drożdżówkę z pytaniem o umowę. Martwy autor jest także bezpieczny, zwłaszcza autor martwy od dawna. A autor sztuk dla dzieci martwy od dawna to leżący ideał. Nauczycielki i przedszkolanki mogą bez obaw wyjść z przedstawienia, zapalić i poplotkować o skutecznych metodach edukacji, przecież taki swojski umarlak niczym ich nie zaskoczy. Był martwy, gdy one były dziećmi, jest martwy i teraz. Nie miał jak rozebrać Kapturka do naga i włożyć w usta Alicji w Krainie Czarów szewskiej elokwencji. Bo ci żywi tak robią, kto ich tam wie. Kto ich tam sprawdza. Kto ich tam c