- Coś, co intelektualiści warszawsko-krakowscy wiele lat temu odesłali do lamusa jako umarły paradygmat romantyczny, wróciło bardzo żywym, drapieżnym upiorem. Z prof. Dariuszem Kosińskim, historykiem teatru, zastępcą dyrektora Instytutu Teatralnego w Warszawie ds. naukowo-wydawniczych, rozmawia Dorota Wodecka z Gazety Wyborczej - Magazynu Świątecznego.
Dorota Wodecka: "Teatra polskie. Rok katastrofy" to książka, w której przygląda się pan, teatrolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, tragedii w Smoleńsku i jej konsekwencjom z perspektywy teatralnej. Uczestniczyliśmy w przedstawieniu? Prof. Dariusz Kosiński: Krótka odpowiedź brzmi: tak. Ale żeby nie popaść w fałszywe uproszczenie i nieporozumienia, trzeba od razu powtórzyć coś, czego powtarzanie trochę mnie już męczy: przedstawienie nie jest tylko terminem teatralnym, a już na pewno nie wiąże się z tym, z czym wiązane jest najczęściej - z fikcją, iluzją, udawaniem. Ja na najprostszym poziomie proponuję rozumieć przedstawienie jako "stawianie przed", czyli występ, występowanie przed innymi, a nie da się nie występować w jakiejś roli. Z takiej perspektywy niemal wszystko, co robimy, jest przedstawieniem, także w sensie ''przedstawiania się''. Szekspir wdrukował nam to do głów. - Już starożytni uznawali pewnie za banał twierdzenie, że ka�