"Baśń o rycerzu bez konia" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej. Pisze Aleksandra Czapla w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Tytuł "Baśni o rycerzu bez konia" Marty Guśniowskiej jest równie prowokacyjny, co cała jej dalsza treść. Otóż dawno, dawno temu żyli rycerz bez konia, koń bez rycerza, królewna płacząca, która sama zamyka się w wieży, żeby znaleźć męża, oraz czarodziejka absolutnie pozbawiona magicznych mocy i z zepsutą szklaną kulą. Im bardziej bezlitośnie autorka kpi z bajkowej konwencji, naszpikowanej elementami współczesnej kultury popularnej, tym wyraźniej stawia problem, co w bajce jest tak naprawdę istotne. Snuje opowieść o prawdziwej przyjaźni, o spełnionych marzeniach i o wierze we własne możliwości, nie magiczne, ale całkiem naturalne. Pozornie niepotrzebny i wyśmiewany koń z nieustającą czkawką bez trudu odnajdzie w finale swojego rycerza, który z przyjemnością porzuci samotne spacery na rzecz galopu po baśniowych krainach. Jedynym mankamentem współczesnej bajki Guśniowskiej jest niekonsekwencja. Wyraźnie zmieniła stałe atrybuty głów