Ta błyskotliwa, stroniąca od banału i atakująca stereotypy realizacja to słodko-gorzki koktajl, w którym każdy składnik jest starannie dobrany i ściśle określony. Taniec staje się organiczną częścią widowiska, a humor łączy się z refleksją - o "Punkcie zwrotnym" w Teatrze Cynada pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.
Taniec ma w sobie moc. Jednych uwodzi, innych zachwyca, jeszcze innych przeraża. Taniec w teatrze przeważnie przeraża. Bo wymyka się klasyfikacjom. Jest mało znany i niemal niezbadany, co często oznacza jeszcze inne "nie" - niezrozumiały. Tancerze nie ułatwiają zadania śmiałkom, którzy odważą się zmierzyć z trudną materią ruchu i gestu, nie popartego zazwyczaj słowem, bo gmatwają się w skomplikowanych, wieloznacznych ewolucjach, zapominając, że nie każdy widz jest tancerzem. I że dla części publiczności nawet najprostszy ruch taneczny jest jak język obcy. Bożena Eltermann i Katarzyna Chmielewska w spektaklu Teatru Cynada "Punkt zwrotny" każdego widza mają w poważaniu. Ale tym prawdziwym, przez duże "p". Już sam widok drewnianej palety z hipermarketu obitej sztucznym, białym futrem, z trzema przytwierdzonymi do niej także sztucznymi, wypranymi z koloru słonecznikami, daje do myślenia. Po chwili okazuje się, że ta konstrukcja porusza się na kó�