Diwa operowa musi być piękna jak modelka, a czasem musi też śpiewać przeboje - pisze Marta Nadzieja w tygodniku Wprost.
Ewolucję zaczęła Maria Callas - to ona przed półwieczem ośmieszyła słodko ćwierkające słonice w składzie porcelany. Tak właśnie wyglądała większość wcześniejszych operowych gwiazd. Sławna, piękna i bogata, stała się bohaterką kolorowych magazynów na równi z Audrey Hepburn i Sophią Loren. Gubiąc jednak kilkadziesiąt kilogramów, straciła także głos. Dzisiejsze diwy nie myślą, co będzie jutro, a wystylizowany wygląd nie wystarcza. Większość z nich poza operą śpiewa (lub próbuje śpiewać) jazz i piosenki. Inaczej świat zepchnąłby je do niszowego getta. Dziś świetnie wyszkolony głos, talent aktorski, a nawet charyzma nie wystarczą. Trzeba jeszcze odpowiedniego, przebojowego repertuaru. Callas wprawdzie niczego poza klasyką nie śpiewała, ale już jej rówieśniczka Leontyne Price pozazdrościła Marlenie Dietrich, wprowadzając do swego repertuaru hit z "Błękitnego Anioła". Na dobre jednak "popową burzę" rozpętała Montserrat Cab