Pogląd, że teatr to świątynia sztuki, w której nie ma miejsca na klub, restaurację czy dyskotekę, jest anachroniczny. To powrót do XIX-wiecznej idei budynku teatralnego, który miał być symbolem narodowej tożsamości, pomnikiem wystawionym narodowi, a zarazem miejscem spotkań elity - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Uwagę opinii publicznej zaprząta w ostatnich dniach sprawa dyskoteki Opera działającej w podziemiach Teatru Wielkiego. "Dziennik" poświęcił jej interwencyjny materiał, który już w tytule stawia problem w jednoznacznym świetle: "Dyskoteka w Teatrze Wielkim to skandal". Według gazety środowiska kulturalne są zbulwersowane tym, że w budynku "mieszczącym najważniejsze instytucje kultury w Polsce" działa lokal, w którym goście podrygują w takt muzyki puszczanej przez didżeja. I nie są to bynajmniej kompozycje Mozarta ani Pucciniego! Na liście zbulwersowanych znalazł się m.in. Jan Englert, szef Teatru Narodowego, oraz Bogusław Kaczyński, niedoszły dyrektor Opery Narodowej. Ten ostatni na wyjaśnienia dyrekcji Teatru Wielkiego, że czynsz z wynajmu lokalu wspiera budżet instytucji, zareagował szyderczą propozycją, aby w takim razie ulokować w teatrze jeszcze agencję towarzyską, bo to jego zdaniem bardziej dochodowy biznes. Nie jestem zwolennikiem łączeni