"Bachantki" były opowieścią o dwóch silnych mężczyznach. U nas to historia o wyzwoleniu - mówi Maja Kleczewska, która zmieniła najsłynniejszy dramat Eurypidesa w feministyczną opowieść o rewolucji. Pisze Dawid Karpiuk w Newsweeku.
Zawinięta w płaszcz aktorka Aleksandra Bożek stoi pod Sejmem na niewielkim podeście i czyta do mikrofonu: - Te kobiety nie są bardziej niemoralne i bardziej nieświadome niż inne. Jest ich 300 tysięcy każdego roku. To kobiety, które spotykamy codziennie, nie wiedząc nic o ich dramatach i rozpaczy. To słowa ze słynnego przemówienia Simone Veil z listopada 1974 r. z francuskiego parlamentu. Trzy dni później przegłosowano ustawy depenalizujące aborcję we Francji. Dziś jej słowa uważa się za jeden z najważniejszych manifestów feministycznych w historii. Przechodnie pod Sejmem raczej nie są zainteresowani. Ktoś przystanie na chwilę, ktoś inny krzywi się z niesmakiem. Bożek przyszło wtedy do głowy, że może to wszystko jest trochę bez sensu. - Ale potem pomyślałam, że tak nie może być - mówi. - Że kropla drąży skałę. - Przeczytaliśmy wszystko, co było do przeczytania - mówi Maja Kleczewska. Rozmawiamy na kilka dni przed premierą "Bacha