KIEDY w 1965 roku Krzysztof Penderecki, dzięki lekturom "The Devils of Loudun" Huxleya i "Demonów" angielskiego dramaturga Whitinga, poznał zbeletryzowaną historię życia, fałszywego oskarżenia, tortur i śmierci księdza Urbana Grandiera, znalazł nareszcie materiał do stworzenia libretta operowego, o jakim od dawna marzył. Kompozytora nie pociągała zresztą cała naskórkowa widowiskowość tematu: barwność postaci i miłostki Grandiera, mechanizm niemal kryminalnej intrygi, sceny tortur, egzorcyzmów, rynek miasteczka udekorowany potwornym rekwizytem - płonącym stosem z człowiekiem w środku. To naturalne bogactwo wątków, malowniczość tła, zróżnicowanie postaci oczywiście miało wzbogacić libretto, nie stanowiło jednak istoty jego treści. Penderecki, bystry obserwator świata drugiej połowy naszego stulecia, dostrzegł w historii księdza Grandiera wyraźne paralele z grozą czasów doby dzisiejszej. Wszak wieki nie zmie�
Tytuł oryginalny
Diabły z Loudun polska prapremiera
Źródło:
Materiał nadesłany
Kierunki nr 26