Operę Krzysztofa Pendereckiego oglądałem po raz pierwszy w Wiedniu w wykonaniu Wirtemberskiej Opery Państwowej ze Stuttgartu. Zapowiedź gościnnych spektakli "Diabłów z Loudun" wywołała wówczas ogromne zainteresowanie w kołach muzyczno-teatralnych i wśród szerokiego grona melomanów. Bo to i Penderecki - twórca lubiany i często w Wiedniu grywany, i znakomity teatr ze Stuttgartu, i wreszcie słynna inscenizacja, o której sam kompozytor wyraził się, iż jest najlepszą z najlepszych. Tym zapewne tłumaczyć należy fakt, że goście z RFN ograniczyli swoje występy raptem do trzykrotnej prezentacji opery polskiego kompozytora. Galowa premiera rozpoczęła się - jak zwykle - w uroczystym nastroju, ale już po kilku sekwencjach wypowiedzianych przez wspaniałą Colette Lorand (Matka Joanna) doszło do nieprzyjemnych incydentów. Mniej więcej po kwadransie od rozpoczęcia spektaklu część publiczności - najwyraźniej urażona w swych relig
Tytuł oryginalny
Diabły z Loudun
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 13