„Goście Wieczerzy Pańskiej” Ingmara Bergmana w reż. Tomasza Fryzeła w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Katarzyna Harłacz w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl Nowego Teatru w Warszawie, „Goście Wieczerzy Pańskiej”, jest inspirowany filmem psychologicznym z 1963 roku wyreżyserowanym przez Ingmara Bergmana. Obecnie, sześćdziesiąt lat po premierze tego dramatu, „Goście Wieczerzy Pańskiej” w reżyserii Tomasza Fryzła nie ograniczają się jedynie do krytyki społeczeństwa pogubionego w pogoni za dobrami doczesnymi. Ich nową interpretację można szerzej zrozumieć i odnieść do naszych czasów. W wykonaniu Nowego Teatru powstał bardzo subtelny spektakl, który nie tylko opowiada o problemie utraty wiary przez osobę duchowną, ale także o potrzebie prawdziwych duchowych poszukiwań każdego człowieka. W dzisiejszych czasach pełnych wyzwań wewnętrzne kryzysy są coraz częstsze, choć mają one nieco inne źródło niż kiedyś.
Główny bohater (Tomas Ericson) jest protestanckim pastorem, który przechodzi kryzys wiary. Właściwie nigdy nie czuł powołania, ale wychował się w pobożnej rodzinie, miał silnie wpojone zasady religijne, które ostatecznie doprowadziły go do stanu duchownego. Teraz, wiele lat od tej decyzji, zastanawia się, co właściwie znaczy mieć wiarę. Czy wystarczy chodzenie do świątyni i regularne modlenie się? Gdzie jest jego zaufanie w sens tego, co zawsze robił? Gdzie jest Bóg i czemu do niego nie mówi? Stopniowo dociera do niego, że przeżywa kryzys wewnętrzny. Unika ludzi, nie radzi sobie z tymi wyzwaniami. Staje się sarkastyczny, próbuje swój wewnętrzny głos i potrzeby innych ludzi marginalizować.
Märta, nauczycielka z pobliskiej szkoły, kocha Tomasa. Jednak ma kilka przypadłości, które według niego dyskwalifikują ją jako partnerkę. Na przykład cierpi na egzemę, a pastor brzydzi się ciałem. Wszystko, co związane z cielesnością budzi w nim odrazę. Wypiera się swoich uczuć, nie chce mieć nic wspólnego z ludzkimi emocjami, potrzebami ciała i duszy. Märta, mimo że uważa się za ateistkę, czuje i widzi sercem prawdę. Jednak jej umysł zdominowany przez zasady i schematy dotyczące tego, jak powinna wyglądać wiara, nie przekazuje jej tego w formie świadomego przekonania. I Tomas także nie widzi jej daru i nie docenia jej uczucia.
Jonas cierpi na depresję, nie może poradzić sobie z życiem, czarnymi myślami i brakiem poczucia sensu istnienia. Przychodzi do pastora, prosząc o pomoc, ale słowa pocieszenia duchownego nie wydają się szczere, są to tylko puste banały. Poza tym sam Tomas przyznaje, że nie jest w stanie nic z siebie dać. Nie dostając duchowego wsparcia, jakiego potrzebował, Jonas popełnia samobójstwo.
Pomiędzy wszystkimi postaciami przewija się Algot – kościelny, któremu mocno doskwierają niewygody codziennego życia. Wszyscy szukają nadziei, poczucia sensu i spełnienia w życiu. Ale tam, dokąd dotarli, nie mogą znaleźć spokoju, bo tam jest pustka. Dotarli do miejsca, w którym niczego już nie ma. Trzeba szukać nowych prawd, odkrywać nowe tereny, co jest przerażające, gdy przez całe życie powielało się te same schematy i wzorce myślenia.
Na podstawie filmu Ingmara Bergmana Nowy Teatr, w reżyserii Tomasza Fryzła, stworzył subtelny i bardzo intymny spektakl. Bez fajerwerków i bez zbędnych sztuczek; spektakl zachwyca swoją prostotą i głębią. Uniknięto tu skomplikowanych efektów scenicznych i nadmiernych działań, które nierzadko rozpraszają widza i oddalają od myśli przewodniej. Prostota przekazu, piękne teksty dotykające istoty rzeczy i wspaniałe aktorstwo wystarczyły, by stworzyć arcydzieło. O akcji dowiadujemy się zarówno od narratora, jak i z toczących się dialogów. Narratorem, w zależności od sytuacji, jest każda z postaci. Czasami narracje nakładają się na siebie, lub na dialogi, i wzajemnie się przenikają, płynnie przenosząc widza z jednej sceny w następną.
Scenografia jest również prosta, utrzymana w całości w białej kolorystyce, co nadaje jej ascetyczny i sterylny charakter. Jedynie pojedyncze balaski po lewej stronie niedużej sceny przypominają, że akcja dotyczy świątyni. Cała przestrzeń pośrodku jest pusta. Bohaterowie nawet nie mają gdzie usiąść, aby poczuć się bezpiecznie i móc swobodnie porozmawiać. Wszechogarniająca biel i surowość materiału przypominającego marmur przywodzi na myśl kościelną czystość – nie duchową, dającą swobodę i lekkość, ale tę kościelną surowość i powściągliwość, wręcz wewnętrzną pustkę wynikającą z przymusu religijnych przykazań, w których nie ma miejsca na radość i barwność życia. Zarówno przestrzeń sceniczna, jak i gra aktorska, uderzają swoim przesłaniem. To jednak dzieje się bardzo dyskretnie i cicho – podobnie jak prawdziwa cisza, która potrafi być uderzająca.
Zwraca uwagę wspaniała gra Mariusza Bonaszewskiego, który ze swojej natury dysponuje pięknym, radiowym głosem i świetnie się sprawdził w roli duchownego. Ze względu na swoją prostolinijność, aktor nie rysuje postaci Tomasa Ericsona jako mocno cynicznego czy aroganckiego; raczej ukazuje prawdziwe wewnętrzne pogubienie i odcięcie od samego siebie. Pastor w wykonaniu Bonaszewskiego staje się symbolem poruszającej człowieczej wewnętrznej walki, pragnieniem znalezienia odpowiedzi na duchowe kryzysy, wątpliwości i konflikty wartości. A także szukaniem zgody na te trudne i bolesne przeżycia, ponieważ wszelkie duchowe wątpliwości są zwykle nieakceptowane i wypierane.
Jak ważna jest nadzieja w życiu i co znaczy stracić wiarę? Jak bardzo jest to doświadczenie skomplikowane i bolesne? Utrata wiary w sens życia i konflikt przekonań niesie głębokie konsekwencje dla psychiki i dobrostanu człowieka. W tym kontekście zakończenie spektaklu nie jest zaskoczeniem – bohatera przerósł ogrom zmian, z którymi musiał się zmierzyć. Być może w następnym cyklu wewnętrznych transformacji z nimi się zmierzy. Albo w jeszcze następnym.