- Niezależnie od klasy społecznej mamy dziś te same trudności, które różnią się tylko skalą. I dlatego powinniśmy występować w jednej sprawie. A tymczasem strajkują górnicy, a cała reszta wykonuje w ich kierunku gigantyczny hejt - że znowu mamy do czynienia z roszczeniowymi postawami. Wciąż coś podskórnie buzuje jak w "Weselu" - serce rwie się do wielkich rzeczy, a tu - pospolitość skrzeczy - Monika Strzępka, reżyserka "Wesela" we wrocławskiej w PWST. Dziś premiera.
Magda Piekarska: To będzie "Wesele" bardziej z Wajdy czy ze Smarzowskiego? Monika Strzępka: Ze Smarzowskiego na pewno nie. To moje pierwsze, od czasów studenckich, podejście do klasycznego tekstu w oryginalnej wersji. Zależało mi, żeby nie szukać jednoznacznych ekwiwalentów dla opisanych przez Wyspiańskiego sytuacji, prostego przełożenia na dzisiaj. Czeka nas podróż w czasie? - Nie, "Wesele" dzieje się dzisiaj, bo niby kiedy miałoby się dziać? Aktorzy na scenie, publiczność na widowni - to ludzie z 2015 roku. Z "Weselem" mam ten sam problem, z którym mierzy się każdy reżyser, wystawiając tekst napisany przed stu laty -jak spowodować, żeby to było komunikatywne. Bo na kogo dziś działa Zawisza Czarny czy Wernyhora? Jak z tego wybrnąć? - Pamiętam inscenizację Rudolfa Zioły z Teatru Wybrzeże sprzed 10 lat - bardzo na mnie ten spektakl podziałał. Zawisza Czarny był tam powstańcem warszawskim. Dzisiaj ta koncepcja jest dla mnie niewyobrażalna,