EN

13.09.2021, 11:06 Wersja do druku

Demony są w nas

"Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (koprodukcja z Teatrem Powszechnym w Warszawie). Pisze Anita Nowak.

fot. Magda Hueckel

Parę lat temu Łukaszowi Chotkowskiemu, uległa Elfriede Jelinek, godząc się na adaptacje i inscenizacje swojej twórczości.  Dzięki temu na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy obejrzeliśmy takie dzieła jak BABEL, PODRÓŻ ZIMOWA czy CIENIE. Kilka lat później dramaturgowi temu, jako pierwszemu,  udało się od Fundacji Bergmanowskiej  pozyskać prawo do autorskiego przetwarzania scenariuszy Ingmara Bergmana także na filmowej taśmie. I tym razem we współpracy z Mają Kleczewską. Miała to być kooperacja warszawskiego Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera i  Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. A że pracę nad tworzeniem arcyciekawego dzieła z pogranicza teatru i filmu, opartego na bergmanowskim scenariuszu TWARZĄ W TWARZ  i paru epizodycznych scenkach z kilku innych obrazów tego wielkiego artysty kina, utrudniała pandemia i kolejne lock downy, terminy premier przesuwały się w czasie.

Ale wskutek długotrwałej izolacji, jakiej byliśmy poddawani parokrotnie w czasie realizacji tego niełatwego przedsięwzięcia, efekt końcowy znacznie się pogłębił. I z całą pewnością silniej zadziałał na odbiorców, którzy pierwszy raz po długiej przerwie zasiedli na wypełnionej po brzegi Sali Teatru Polskiego w  Bydgoszczy.  Bo zaplanowaną na wiosnę 2021, premierę w Warszawie zamknięto przed widzami. I tym więc razem kolejna premiera duetu Chotkowski - Kleczewska odbyła się w końcu przed publicznością bydgoską.

W czasie zarazy coraz częściej też stawaliśmy twarzą w twarz ze śmiercią kogoś bliskiego, a nawet przymierzaliśmy się do własnej. I dlatego tak artyści, jak i widzowie więcej zdołali potem z tekstu wyłuskać, głębiej wniknąć do wnętrz postaci, tygodniami a czasem nawet miesiącami siedząc w samotni swych mieszkań, niż gdyby żyli w zgiełku zwyczajnej rzeczywistości.

Główna bohaterka, Karin, uhonorowana została w tym przedstawieniu imieniem matki Bergmana, ponieważ uogólnia ona kilka bergmanowskich kobiet; twórcy sięgnęli tu też bowiem do paru scenek z SONATY JESIENNEJ,  SZEPTÓW I KRZYKÓW,  SARABANDY  i  MILCZENIA.

Przygnębiający bergmanowski klimat przywołuje ponura, charakterystyczna dla jego epoki, scenografia Zbigniewa Libery. Aluzją do filmowej proweniencji osób i zdarzeń jest usytuowany nad sceną ekran, na którym na ogromnych zbliżeniach mierzą się twarzą w twarz bohaterowie i ich demony, a także  wprowadzona do scenariusza postać reżysera, który ma nam pokazać, jak trudne jest życie twórcy. W rolę młodego Bergmana wciela się Ezra Kos.

fot. Magda Hueckel

W przeciwieństwie do swego filmowego pierwowzoru, Jenny, Liv Ulman delikatnie opalizującej nastrojami, jej sceniczny odpowiednik Karin, Karoliny Adamczyk, stopniuje emocje; ze sceny na scenę gra coraz mocniej, bardziej wyraziście, w pewnym momencie zbliżając się niemal do szaleństwa, by pod koniec, rzucona przez bawiącego się tylko wcześniej jej uczuciami osobistego psychiatry, Tomasa, pogrążyć się w niemej rozpaczy.

Tomas, kreowany przez Piotra Stramowskiego jest tu najciekawiej prowadzoną rolą; urokliwy, enigmatyczny, do końca nieprzenikniony.  Jego zaskakująca decyzja o wyjeździe na drugi koniec świata, przekonuje, że demony mogą mieć też piękne twarze a spotkanie z nimi może być bardziej bolesne i niebezpieczne, niż z całą plejadą tych odrażających i  widocznie złych.

A demonów i sennych mar jest w tej inscenizacji co niemiara; różnych kształtów i rozmiarów, wynurzających się ze wszystkich zakamarków sceny. Każdy z wykorzystanych tutaj bergmanowskich tytułów, to oddzielne piekło, do którego bohaterce przychodzi zajrzeć i z jego demonami się mierzyć. To przeszłość domaga się rozliczenia, a izolacja i samotność tym konfrontacjom sprzyjają.

Połączono tu z sobą nie tylko różne scenariusze, ale i niektóre drugoplanowe postaci. Jedne przeistaczają się w drugie. Niczym w narkotycznej wizji,   albo we śnie. Damian Kwiatkowski ukazuje nam się aż w czterech postaciach; jako Wankiel, Mikael, jeden z Gwałcicieli i Demon.

Dagmara Mrowiec-Matuszak rozpoczyna spektakl jako pacjentka doktor Karin, Maria a potem powraca jako Agnes. Oba zadania aktorskie są bardzo trudne. Pierwsza dziewczyna jest schizofreniczką, druga kaleką cierpiącą na zanik mięśni. Matuszak w obu postaciach jest niezwykle wiarygodna i przejmująca.

Podobnie w roli Charlotty i Matki odnajduje się Małgorzata Witkowska. W jednej komicznie groteskowa i jednocześnie dramatycznie przejmująca, w drugiej okrutnie egoistyczna i obojętna wobec potrzeb własnych dzieci. Aktorka pokazuje w tym spektaklu szeroką gamę środków.

Ta inscenizacja to nie tylko fajerwerk reżyserskich możliwości Kleczewskiej, ale i prezentacja bardzo ciekawego aktorstwa.

fot. Magda Hueckel

Źródło:

Materiał nadesłany

Autor:

Anita Nowak