Wczoraj w wieku 90 lat zmarł Dario Fo. Kiedy włoskiemu dramatopisarzowi, satyrykowi i aktorowi związanemu z lewicą przyznano w 1997 r. Nobla, część świata literackiego zatrzęsła się z oburzenia - pisze Paweł Demirski w Gazecie Wyborczej.
"Żyłem otoczony synami robotników i przemytników. Historie, które opowiadali, były ostrymi satyrami na hipokryzję polityków i klasy średniej, na dwulicowość nauczycieli i prawników. Urodziłem się już upolityczniony" - powiedział Dario Fo w wywiadzie dla "Guardiana". Fo był dla mnie najbardziej inspirującym twórcą teatralnym XX w. Pierwszy raz usłyszałem o nim, kiedy rok po Wisławie Szymborskiej otrzymał Nagrodę Nobla. Polskie środowisko literackie, które w 1997 r. uznało, że sztuka polityczna to pieśń przeszłości, nie kryło oburzenia. Czesław Miłosz przyznawał, że "nie znosi Fo". Prof. Janina Klave, tłumaczka literatury, skomentowała: "Nie chcę wypowiadać się o nim, bo go wyjątkowo nie lubię". Mówiono o kompromitacji nagrody. A polskie wydawnictwa jasno tłumaczyły, dlaczego Fo wydawać nie będą: "jego polityczne poglądy mogłyby nie przypaść do gustu polskim czytelnikom"; "nie będziemy go drukować, gdyż nie ma on w naszym kraju