EN

19.04.2023, 13:18 Wersja do druku

Demarczyk: walka z doskonałością

„Kruchość wodoru. Demarczyk" w reż. Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima. Pisze Piotr Kluszczyński na portalu www.aict.art.pl

fot. mat. teatru

Spektakl „Kruchość wodoru. Demarczyk” z Teatru Nowego Proxima w Krakowie to nie biograficzna kalka z życia Ewy Demarczyk. Nie zobaczymy scen okraszonych krakowską lokalnością, czy ówczesnej bohemy artystycznej. Katarzyna Chlebny przygotowała syntetyczne laboratorium, traktujące o dążeniu człowieka do perfekcji. Reżyserka, ale i scenarzystka, i odtwórczyni tytułowej roli, umieściła życiorys piosenkarki w estetyce dystopijnego filmu science-fiction. Pokazuje starcie artystki z jej własnymi oczekiwaniami. Obrazuje człowieka, będącego zakładnikiem talentu, który na każdym kroku usiłuje udowodnić, że potrafi osiągnąć jeszcze więcej.

Chlebny ubrana w biały trykot, przypomina manekina, uosabia nie tyle Ewę Demarczyk, ile esencję jej dążeń do osiągania Himalajów sztuki. Zarówno jej strój, jak i mroczna scenografia Łukasza Błażejewskiego, to coś na kształt fotograficznego negatywu z jej życia, gdzie na co dzień niedostrzegalne szczegóły zostały wyjęte na pierwszy plan. Bardzo to osobiste i intymne spotkanie z osobowością artystki, której wrażliwość spowodowała, że po zejściu ze sceny skrzętnie ukryła się przed światem.

Aktorka w przejmujący sposób prezentuje kilka piosenek z repertuaru Demarczyk, który wprawdzie nie był ogromny, jednak siłą krakowskiej piosenkarki była jakość wykonań. Śpiewając, nie odgrywa scen z występów, mierzy się z wewnętrznym głosem, który nieustannie ją krytykuje, poniża i wytyka najmniejsze potknięcia. W tej roli Piotr Sieklucki, niemalże znęca się nad artystką, zatrzymuje ją w najdonioślejszych momentach śpiewania, kiedy ta wyłapie fałszywie brzmiącą głoskę. Ta nieustająca tortura towarzyszy piosenkarce, pokazuje pogoń za osiąganiem wyżyn i utrzymaniem doskonałego poziomu, mimo upływającego czasu.

W spektaklu Proximy bohaterka mierzy się nie tylko z ciałem, które wraz z upływającym czasem zaczyna coraz bardziej zawodzić, ale i wspomnieniami. Wewnętrzny krytyk wypomina początki kariery, studia i epizod, kiedy Demarczyk śpiewała big-beat. Podważa jej oddanie sztuce. Ośmiela się porównać ją do bohaterki piosenki „Czerwonym blaskiem otoczona”, zarzuca, że ów blask reflektorów jest motorem napędowym jej działań artystycznych. Czyż każdemu z nas nie towarzyszy taki antybohater, podczas codziennych aktywności? Nie jest to złe, ale nie wolno mu dać przekroczyć granicy, jaką dawno przeszedł bohater Siekluckiego. Wówczas powrót do tego, co było, nie będzie łatwy.

Przekaz płynący ze spektaklu udowadnia tezę, że na szczycie panuje osamotnienie, a wielkie gwiazdy nierzadko mówiąc o sobie, wspominają przeszłość w kompletnie innym świetle. Tak i w tym wypadku, kiedy Demarczyk-Chlebny opowiada kilkukrotnie o podkładzie dźwiękowym do „Czarnych aniołów”, coraz bardziej zapadając się w nierealny prolog nagrania utworu. Jej opowieści pikują w stronę mitu heroiny, która niemalże własnymi rękoma stworzyła świat. Obraz smutny, osoby samotnej i osadzonej w przeszłości, niemogącej już funkcjonować tu i teraz. Dlatego istotą spektaklu Teatru Nowego jest nie tyle biografia, ile portret zagubionego perfekcjonisty, zatraconego w pokonywaniu samego siebie, jaką osobą mogła być i Ewa Demarczyk. Wizerunek tak przeraża i zmusza do zatrzymania się, wzięcia oddechu i odpuszczenia, choć na jeden moment.

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Paweł Kluszczyński

Data publikacji oryginału:

16.04.2023