Logo
Recenzje

Dekor dla smutków

19.06.2025, 18:09 Wersja do druku

„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Przemysław Skrzydelski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Marta Dudzińska/mat. teatru

„Śmierć komiwojażera” w reżyserii Radosława Rychcika ma jeden atut. Rozgrywa się tam, gdzie dramat umieścił Arthur Miller. A co tu dużo mówić, jak na Rychcika to gest brawurowy.

Nieśmiało odnotowuję, że mogło być inaczej. Ten reżyser lubi nieco namieszać, jeśli chodzi o przenoszenie miejsca akcji dramatów. Dla „Ślubu” Gombrowicza właściwym anturażem okazała się stacja benzynowa w jakiejś upiornej mieścinie, zaś potencjał Fredrowskiej „Zemsty” dało się w pełni odkryć dopiero wtedy, gdy spór o mur dotarł na Dziki Zachód. Nie, nie kpię, ale to przecież rozwiązania nietypowe. Dawniejsze przykłady odwagi Rychcika już pominę, jednak można jeszcze odnieść się do jego wersji „Dziadów” czy „Wesela”. Proszę sobie przypomnieć szczegóły.

Szczęśliwie w radomskim Teatrze Powszechnym wyobraźnia reżysera osłabła i zamiast niej pojawiła się chęć wystawienia tekstu Millera bez szaleństw. Sam się temu dziwię; oglądałem „Śmierć komiwojażera” i nie mogłem się pozbyć wrażenia, że chyba jest tak, że kiedy Rychcik nie wie, jak zaskoczyć widza jednym totalnym trikiem, który ustawi dyskusję o jego spektaklu, to już w ogóle nie widzi celu, dla którego reżyseruje.

Jeśli ta „Śmierć…” to kolejna odsłona opowieści o wyzysku, szponach kapitalizmu czy niesprawiedliwym losie człowieka, który latami harował za dwóch – to w tym sensie Rychcik się nie myli. W Polsce ten dramat zawsze rezonował i w tej sprawie nic się nie zmieniło. Ale też Rychcik realnie nie podejmuje żadnej dodatkowej decyzji. Już od początku zresztą – nie sposób tego nie zauważyć – sami aktorzy nie są przekonani, po co wychodzą na scenę. Jarosław Rabenda (Willy Loman) i Anna Podolak (Linda) prowadzą dialog, jakby ktoś ich zmusił do cedzenia deklaratywnych zdań, które nie mają nic wspólnego z codziennym życiem. Więcej spontaniczności wnoszą jako bracia Alan Bochnak (Happy) i Adam Majewski (Biff), ale też co chwilę gdzieś gubią rytm, może przez to, że zwłaszcza w pierwszej części męcząca jazzowa melodia nakłada się na słowa bohaterów. Efekt? Właściwie nikt nie przebija się ze swoją emocją, więc oglądamy formalną rozmowę, jak na pierwszej próbie, gdy dopiero markuje się sytuacje i szuka dla siebie miejsca w przestrzeni.

À propos przestrzeni – panuje w niej strategia „reżyser ma pomysły”, dlatego obrotówka sprawia wrażenie wyłącznie taniej atrakcji. W drugiej części natomiast, ni stąd, ni zowąd, oglądamy powtórki z obrazów Edwarda Hoppera (niedawno podobne widziałem w „Zemście” Michała Zadary – choć, przyznaję, z dużo mniej zrozumiałych powodów).

Nie chcę się już znęcać. Ale tak, doceniam Jarosława Rabendę, który do końca walczy o Lomana, walczy o to, żeby wycisnąć ze mnie łzę. Doceniam, jednak przechowuję w pamięci ostatnie realizacje „Śmierci komiwojażera”, Małgorzaty Bogajewskiej i Remigiusza Brzyka. W tej perspektywie przedstawienie z Radomia przepada z kretesem.

Tytuł oryginalny

Dekor dla smutków

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Przemysław Skrzydelski

Data publikacji oryginału:

19.06.2025

Sprawdź także