- Chciałbym, by Nowy za parę lat spróbował być najbliższym mi, z zazdrości, teatrem - berlińskim Schaubühne za dyrekcji Petera Steina. Powiem coś, co dziś jest odważne i awangardowe: by stał się teatrem, który opowiada historie - mówi Zbigniew Brzoza, reżyser, nowy dyrektor artystyczny Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi, od przyszłego sezonu.
Leszek Karczewski: Co pan myśli, kiedy jako dyrektor elekt chodzi na spektakle Nowego? Zbigniew Brzoza [na zdjęciu]: Boli mnie każde nieudane przedstawienie, każda martwa, zamordowana nim publiczność. Jak długo trzeba będzie pracować, by to odkręcić. Odkręcanie jest trudniejsze od budowania. L. K.: Co trzeba zbudować? - Tożsamość Teatru Nowego. Tożsamość łodzian z Łodzią. Uwielbiam łódzkość. Ale kiedy przyjechałem tu w 1990 r. robić "Trawestacje" Toma Stopparda w Teatrze Studyjnym, to się przeraziłem. Na roku ul. Kopernika i Gdańskiej dziesięć melin, dziesięć awantur, kolejne szyby w kolejnych autach tłuką nieznani sprawcy, ktoś niedopite piwo wrzuca w okno mojego pokoju. Po prostu się bałem. L. K.: A to nie jest wyjątkowe skrzyżowanie. - Tylko ja jestem z tzw. dobrego warszawskiego przedmieścia, wychowałem się w innym porządku. Tu zobaczyłem całe miasto ludzi wykluczonych. Gdybym nie związał się Łodzią, nic nie zrozumiałbym z polsk