Jerzy Jarocki i Jerzy Grzegorzewski sięgnęli dziś po dramaty Antoniego Czechowa nie po to, by współczuć jego bohaterom. I nie po to, by w aurze nostalgii, z bezpiecznego dystansu, śledzić szamotaninę ubiegłowiecznych inteligentów
Wrocławski "Płatonow" rozpoczyna się tak, jak zwykł ruszać teatr Jarockiego ostatnich paru sezonów: na opustoszałej, czarnej scenie samotny człowiek. Ta czarna dziura rychło się zapełni. Dwaj wiekowi lokaje o wyzbytych życia twarzach i spowolniałych ruchach wniosą kolejne meble i elementy dekoracji, zabudują W trzecim akcie wyjdziemy nawet w plener z lasem i torami, przepięknie malowany przez Andrzeja Witkowskiego głównie światłem. W czwartym zobaczymy salon Anny Wojnicew domknięty, a nie tylko teatralnie markowany: po wielkich oknach w ścianie zamykającej perspektywę popłyną strugi deszczu. Jakkolwiek jednak bogata robiłaby się sceneria, nie wygaśnie sygnał podany w introdukcji: oglądamy pojedynczych ludzi w czarnej pustce. Pustych jak ona. W "Wujaszku Wani" Grzegorzewskiego na scenie Studia w Warszawie dla odmiany nie płynie czas. Doktor Astrow mówi: "Trzeba jechać", odchodzi, ale po chwili mamy go na nowo - po drugiej stronie sceny. Wielkie, opero