W spektakl ten można się z przyjemnością wsłuchiwać, niczym w radiową powieść "Matysiakowie". Trudniej się go jednak ogląda - o "Madame de Sade" w reż. Teresy Sawickiej w PWST we Wrocławiu pisze Magdalena Piejko z Nowej Siły Krytycznej.
"Madame de Sade" japońskiego dramaturga Yukio Mishimy to doskonale napisana sztuka i choćby z tego powodu warto się wybrać na świeżutkie jeszcze, dyplomowe przedstawienie PWST. W spektakl ten można się z przyjemnością wsłuchiwać, niczym w radiową powieść "Matysiakowie". Trudniej się go jednak ogląda. Dyskretna muzyka studenta Akademii Muzycznej - Bartłomieja Niećko i delikatna scenografia Michała Jędrzejewskiego efektownie wskazywały na to, co najważniejsze w spektaklu - pełne okrucieństwa relacje głównych postaci - sześciu kobiet opętanych postacią Markiza. Akcja rozgrywa się przez 12 lat, kiedy sam Markiz odsiaduje swój wyrok w Bastylii. W tym czasie bohaterki, złączone więzami różnorakiej zależności, tworzą swoje własne piekiełko, w którym króluje sadyzm sięgający o wiele głębiej niż ten, sygnowany przez Alfonsa. Piekiełko to jednak nie przeraża i przypomina raczej salonowy teatr lalkowy. Nie wiadomo jednak, czy jest to