,,Dawne czasy'' to sztuka, w której napięcie wytwarza przestrzeń między słowami. Wszystko rozgrywa się w czasie owych pauz, zawieszeń głosu, ciszy, będącej piekłem namiętności i wspomnień. Jeśli słowa precyzyjne i celne zastąpimy absolutną głuchotą językową tłumacza (B. Taborski); wolną przestrzeń wypełnimy tzw. znaczącymi spojrzeniami pań, by nawet debil nie miał wątpliwości, iż rzecz dotyczy spraw damsko-damskich, to i o ciszę możemy być niespokojni. Zaskrzypią krzesła na widowni, a wrażliwy recenzent p. Hausbrandt ścierpnie, że już, zaraz, za chwilę p. Mikołajska (Anna) rzuci się na p. Mrozowską (Kate) z okrzykiem: Daj buzi, Kasiu! Cóż zostało z Pintera, cóż ocalało z jego intencji? Nic albo nic... Rozumiem, że specyfika u nas inna: wzajemne oddziaływanie na siebie obu pań należało silniej zaakcentować w Warszawie niż w Londynie. Chyba jednak nie w ten sposób i nie kosztem autora. Nonsensem jest również pr
Tytuł oryginalny
Dawne czasy
Źródło:
Materiał nadesłany
Szpilki nr 13