Miałem dosyć udawania reżysera, który po raz dziesiąty musi debiutować, żebrząc o niskobudżetowe pieniądze na realizację kolejnego swojego filmu. Miałem po dziurki w nosie pozycji producenta, który przez cztery lata ugania się po korytarzach urzędów, by wywalczyć możliwość debiutu dla kolejnego "obiecującego" czterdziestolatka. Miałem w ogóle dosyć korytarzy telewizyjnych na Woronicza, gdzie nie obowiązują zasady fair play ani kryteria dobrego smaku, ani normy przyzwoitości - pisze Janusz Kijowski, reżyser filmowy, o swojej przeprowadzce do Olsztyna, gdzie kieruje Teatrem im. Jaracza.
Pytanie to po 1 stycznia br. zadają mi wszyscy bliscy i dalsi znajomi. W noc sylwestrową objąłem bowiem dyrekcję Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Wydawać by się mogło - na przekór logice, obowiązującym trendom i utartym schematom kariery artystycznej w Polsce, gdzie poza warszawką twórca znika niczym meteor pochłonięty przez czarną dziurę niebytu. Zaryzykowałem i już po kilku miesiącach mam wrażenie, graniczące z pewnością, że podjąłem decyzję słuszną i przełomową. Czuję się tak, jakbym wyzwolił się z jakiejś złośliwej gry komputerowej, z rzeczywistości wirtualnej i powrócił do normalnego życia. Miałem dosyć udawania reżysera, który po raz dziesiąty musi debiutować, żebrząc o niskobudżetowe pieniądze na realizację kolejnego swojego filmu. Miałem po dziurki w nosie pozycji producenta, który przez cztery lata ugania się po korytarzach urzędów, by wywalczyć możliwość debiutu dla kolejnego "obiecującego" czterdziestolat