Biorąc się za tekst Słowackiego Jan Klata nie miał ambicji wystawić go pięknie. Chciał dać w pysk publiczności, jak Diana duszy Fantazego. A kiedy już reżyser zwymiotuje swoją niechęć, zostawia publiczność z pustymi rękami, bez finałowego odkupienia, jakie proponował Słowacki.
"Fanta$y" to chyba najbardziej gwałtowne przedstawienie Klaty. Trwa zaledwie godzinę i dwadzieścia minut i przypomina strukturą nalot dywanowy na pretensje i rojenia tak zwanej polskiej inteligencji. Tak zwanej, bo jej socjologiczne istnienie jest coraz bardziej nieoczywiste. W tytule zabieg, który sprawia, że spektakl od razu kręci się wokół pieniędzy i uwalnia się od powinności wobec tekstu. Reżyser dodaje Słowackiemu wulgarne blokowe awantury i teksty piosenek, bardzo różnych. Już na czerwonoliterowym wyświetlaczu nad wejściem do teatru przewija się tekst przeboju Madonny: "cause we are living in a material world and I am a material girl". Zamiast podolskich salonów i posiadłości na scenie fasada bloku, z czasów późnogomułkowskich, bo z drzwiami balkonowymi nieprowadzącymi na balkon, tylko zamkniętymi balkonową balustradą. Blok w sposób niemiłosierny zdegradowany. Na każdym z nibybalkonów fantazja lokatorska złożona z anten, niepotrzebnych szma