Ze zdjęciami "artystycznymi" jest tak jak ze wszystkim w sztuce: albo są dobre i wtedy artysta wygrywa, albo złe i do widzenia. Zdjęcia Bielińskiego nie tylko są piękne same w sobie. Zapewne wielokrotnie obrabiane technicznie przypominają raczej malowane obrazy niż typowe fotki. Jeśli coś dokumentują - a, o dziwo, naprawdę dokumentują! - to przede wszystkim organiczne piękno scenicznych obrazów budowanych przez Lupę - o albumie "Lupa/Teatr" pisze Tadeusz Nyczek w Przekroju.
Kiedyś, za tak zwanych dobrych czasów, fotografik wynajmowany przez teatr do zrobienia dokumentacji premiery wykonywał dokładnie to, za co mu płacono. Przychodził na próbę generalną, kiedy aktorzy byli już w kostiumach pośród kompletnej scenografii, i pstrykał zdjęcia wszystkiego, co się ruszało albo nie ruszało na scenie. Cokolwiek pstryknął, musiało być precyzyjnie rozpoznawalne. Na pierwszym miejscu postaci aktorów, potem szczegóły obrazu scenicznego, jakieś charakterystyczne gesty wskazujące na inscenizacyjny styl dzieła. To było gdzieś do lat 70., a potem fotograficy odkryli, że też są artystami. No i się zaczęło. Zdjęcia przestały się kojarzyć z konkretnymi faktami scenicznymi, zamieniając w samoistne popisy artystyczne ich autorów. Tu w jakimś błysku światła fragment twarzy aktora, zazwyczaj nierozpoznawalny. Tam kilka przemazanych smug świadczących o wrażliwości fotografa na zjawisko ruchu. To była plaga. Przejrzyjcie archiwa te