"Hamlet" w purpurze i zlocie, "Hamlet" w majestacie zamkowej architektury i królewskiego przepychu, Hamlet epatujący się swymi wewnętrznymi rozterkami i przygotowujący się od początku do słynnego monologu, który potem wszyscy będą wspominać, z takim Hamletem pożegnaliśmy się chyba już na zawsze. Pamiętam moskiewskie przedstawienie z roku 1955, w którym wszystko było "naprawdę", a kiedy zadźgany szpadą Poloniusz wymotał się wreszcie z nienagannie udrapowanych kotar, jeszcze ze trzy razy przekoziołkował na środku sceny, żeby śmierć jego nie ulegała wątpliwości i żeby zarazem była efektowną teatralnie. Teraz aktor ledwie muśnie kotarę, żeby jej. broń Boże, nie przedziurawić, bo skąd wziąć nową i pędzi z kwestią dalej, byle jak najszybciej do końca przedstawienia, którego w oryginale nikt już by dzisiaj nie wytrzymał. "Hamlet" bez skrótów trwać powinien sześć godzin. Prawie ćwierć wieku mija od ostatniego po wojnie "Hamleta" w Kat
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Robotnicza, nr 280