Temperatura i rozmaitość emocji narosłych wokół pierwszej po odbudowie Teatru Narodowego premiery oraz pewne oddalenie od jej daty (19 listopada 1997 roku, w rocznicę inauguracji sceny narodowej za czasów króla Stanisława Augusta) sprawia, że bardziej chce się pisać felietony niż recenzje. Polemika na temat historycznego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest "Noc listopadowa" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, jak na razie, potoczyła się w stronę personalnych ataków, niekoniecznie związanych ze Stanisławem Wyspiańskim, a nie dyskusji na temat "przeklętych polskich problemów" czy obecności klasyki narodowej we współczesnym repertuarze.
Już powołanie Grzegorzewskiego na stanowisko dyrektora Sceny Dramatu Teatru Narodowego wywołało falę kontrowersji. Obawiano się, że jego podejście do tekstu (najczęściej poddaje go przekomponowaniu) nie zagwarantuje klasyce należytej oprawy (w domyśle zbliżonej do akademickości), stosownej dla tego rodzaju miejsca. Przestrzegano, że autorski teatr, jaki od kilkudziesięciu lat tworzy na wielu scenach Jerzy Grzegorzewski, wysunie na pierwszy plan jego - artystę teatru, a nie literaturę i przedstawiane przez nią tematy. Zwolennicy Grzegorzewskiego podkreślali natomiast jego przewrotną "ostrość widzenia", ironię - traktowali te cechy jako rękojmię żywości i żywotności nowej dyrekcji. Przypominali także zacietrzewionym oponentom, że Grzegorzewski to specyficzny awangardysta, bo nie stroniący od klasyki, także polskiej - po wielekroć sięgał po Wyspiańskiego, Mickiewicza, Krasińskiego, Witkiewicza, Gombrowicza. Co więcej, jako nominowany już dyrektor,