Pytacie mnie często, drodzy czytelnicy, co myślę o decyzji Olivera Frljića, by nie przyjeżdżać na kuratorowany przez siebie festiwal Malta - pisze Witold Mrozek.
Rzecz jasna, najpierw myślę: "słabo". Reżyser dostarczył swoją absencją satysfakcji skrajnie prawicowym bojówkarzom, tym od obrzucania teatrów racami i tym z łamów poczytnych tygodników. Dla nich to wygrana walkowerem. Rozumiem, że to może męczyć: tłumaczenie, iż "bluźnierstwo" nie jest wcale pojęciem z zakresu polskiego prawa, a rozmawianie na scenie o zleceniu (fikcyjnego) zabójstwa i granicach teatralnej fikcji w ogóle nie jest tym samym, co zamach na Pierwszego. Tym niemniej na zakończenie swojej czteroletniej niemal polskiej epopei Frljić mógłby zrobić ten jeden jeszcze wysiłek. Zwłaszcza, że przyjazd to żadne ryzyko - może Polska roku 2017 jest krajem dość ponurym, ale przecież, na miłość boską, nikt by Frljića nie aresztował. Trudno zgodzić się też z argumentem, że dalszą pracą w Polsce Frljić legitymizowałby rządy PiS-u. Żaden artysta nie stał się wrogiem publicznym rządzącej naszym krajem formacji w takim stopniu, jak Fr