- Byłem poza Warszawką, poza wszelkimi koteriami. Ciągle czułem się prowincjuszem z Łodzi. Nie prowadziłem w Warszawie życia towarzyskiego, nie miałem kochanek, afer małżeńskich. Przyjaźniłem się tylko z kilkoma osobami, najbardziej z Guciem Holoubkiem. Wreszcie wykopali mnie z telewizji - JERZY ANTCZAK wspomina swoje życie w Polsce.
Katarzyna Bielas, Jacek Szczerba: Jest rok 1985, ma pan 55 lat i nominację do Oscara dla "Nocy i dni" sprzed dziesięciu lat w ręku. Zdaje pan egzamin na profesora reżyserii na Uniwersytecie Stanowym Los Angeles (UCLA). To wysoko płatne, dożywotnio piastowane stanowisko. Jak się pan wtedy czuje? Jerzy Antczak: dostać niż tę profesurę. Egzamin jest trzyetapowy. W ostatnim etapie 20 studentów siedzi przede mną w kompletnym milczeniu, nie zadają pytań, nie komentują - przez dwie godziny mogę tańczyć, śpiewać, grać na flecie. Mam ich przekonać, że się nadaję, a oni ocenią mnie w skali od 1 do 10. Przysłuchuje się też temu siedzący za mną senat uczelni. W konkursie na to stanowisko, ogłoszonym w prasie na całym świecie, do finału doszły trzy osoby, m.in. Lars von Trier. Nawet teraz, kiedy o tym mówię, pocę się. Mimo sławy "Nocy i dni" do swojego One Man Show przed studentami wybrał pan sfilmowany spektakl Teatru Telewizji - "Epilog norymbe