Osieckiej "Niech no tylko zakwitną jabłonie" w warszawskim Teatrze Ateneum owacje trwały w nieskończoność. Recenzje były potem pełne komplementów i uniesień, a szeptana legenda - najważniejsza - utrwalała famę przedstawienia co to niby jest lekkie jak sama piosenka, a przecież pozwala "zanurzyć się w historii". Istotnie, widzowie po tych Jabłoniach czuli się odświeżeni, związani solidarnie i losem Drugiej Rzeczypospolitej i Peerelu, napompowani nadzieją, odprężeni radośnie: bo przecież się kręci! Niech no tylko zakwitną jabłonie, a wszystko będzie jak w marzeniach. Więc do przodu, byle z wiarą, z piosenką na ustach, która towarzyszy nam wiernie w dobrym i złym. Tak mówiono, tak odczuwano i było to jak zastrzyk witalizmu i uśmiechu w czasach maciupeńkiej naszej, raczkującej wtedy małej stabilizacji. Musical o pokoleniach jednej i drugiej Polski, piosenkowy autoportret z morałem, w miarę nostalgiczny, inteligentny, dowcipny i - jednak - krzep
Tytuł oryginalny
Czy te jabłonie zakwitną?
Źródło:
Materiał nadesłany
Tu i Teraz nr 4