Stereotypowe wyobrażenie śpiewaczki operowej? Sto dwadzieścia kilo żywej wagi, z czego sto to tłuszcz i cholesterol, a pozostałe dwadzieścia - struny głosowe i fochy. Ale gdyby ktoś zechciał znaleźć taką modelową wokalistkę, by pokazać dziecku - "patrz, tak wygląda diva", miałby z tym niemały problem - pisze Jerzy Snakowski w portalu Trójmiasto.pl.
Wystarczy tylko zajrzeć do naszej lokalnej ptaszarni: Agnieszka Tomaszewska, Anna Mikołajczyk, Katarzyna Hołysz, Ewa Marciniec, Anna Fabrello, Karolina Sikora, Julia Iwaszkiewicz - szczupłe i zgrabne dziewczyny. To samo, gdy popatrzeć na artystki, które niebawem zjadą do nas z "wielkiego świata": Sumi Jo, Robertę Invernizzi czy Sonię Prinę. Zbędnego grama tłuszczu. Czyżby opinia, że śpiewaczka musi być gruba była tylko pretekstem, by wykręcić się od wizyty w operze? Bo kto normalny chciałby oglądać monstrum, które wydziera się na widok zasztyletowanego tenora! Topowe divy naszych czasów pozują niczym modelki. Grubą kreskę w historii operowych kalorii postawiła oczywiście Ona - Maria Callas. Ze swej transformacji z tłustej larwy w smukłą ważkę zrobiła wydarzenie medialne. Tak, niegdyś divy pozwalały sobie na więcej. Także na więcej tłuszczu. Ale od stu lat opera usiłuje konkurować z pop kulturą. Odsunięte przez kino na margines zaintere