"Wyspy GUŁag" w reż. Piotra Ziniewicza w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Jaki sens ma adaptowanie na scenę "Archipelagu GUŁag" Solżenicyna, gigantycznego katalogu upodleń i okrucieństw w radzieckich lagrach? Jak to jaki?! - odkrzykną oburzeni. - Choćby edukacyjny! Uczący o zbrodniach, o których opinia publiczna niewiele wie albo łatwo zapomina. Przepraszam, ale wątpię. Wątpię, by widowisko, w którym banda zezwierzęconych oprawców w mundurach przez dwie godziny znęca się nad bezbronnymi, obieranymi z człowieczeństwa, kaleczonymi na rozmaity sposób ofiarami, przynosiło pożyteczną wiedzę o mechanizmach zbrodni. Emocje budzi potężne, owszem. Czy zdrowe? Pytanie jest szersze; należałoby je zadać nade wszystko telewizyjnej ogólnopolskiej scenie, gdzie z lubością wyrywa się paznokcie patriotom - niezależnie od uczciwych intencji twórców i niewątpliwego faktu zwiększonej frekwencji przed telewizorami. Białostockie "Wyspy GUŁag" mają kapitalnie wymyśloną przestrzeń: kwadrat zasłany suchymi liśćmi, wielki dół zap