EN

14.11.2023, 11:13 Wersja do druku

Czy rozpoznajemy się w postaciach na scenie?

„Opowieści Lasku Wiedeńskiego” Ödöna von Horvátha w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Zbyszek Dramat.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Geschichten aus dem Wiener Wald to utwór szczególny w wybitnym dorobku dramaturgicznym Ödöna von Horvátha. Podobnie rzecz się ma z dorobkiem reżyserskim Małgorzaty Bogajewskiej, dla której ten spektakl to moment bardzo ważny, czas udowodnienia publiczności i sobie, że teatr to sztuka mistrzowska. W tym zadaniu reżyserce pomogli najlepsi: Anna Maria Karczmarska (scenografia i kostiumy), Bartłomiej Woźniak (muzyka), Maćko Prusak (choreografia) i Dariusz Pawelec (reżyseria światła).

Nie zaskoczę Państwa, gdy napiszę, że nie będę odnosił się do treści dramatu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że został opublikowany w 1931 r., jeszcze przed tym najgorszym, co dopiero miało nadejść. A już wtedy było źle. Zdaję sobie sprawę, że to kolejne studium z zakresu „banalności narastającego zła”, które tak wyczerpująco analizowała Hannah Arendt. "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" to przecież doskonały portret społeczeństwa (głównie drobnomieszczaństwa), w którym rodzi się narodowy socjalizm. Sztuka jak w lustrze odbija i obnaża zachowania wielu ludzi pogrążonych w kryzysie i zagubieniu, którzy stając się okrutnymi i małostkowymi, szukają prostych sposobów, by radzić sobie z niezrozumiałym dla nich światem. Także dziś, także tu nad Wisłą. I wciąż i bez końca pada ze sceny nieme pytanie: czy jednostka (indywidualizm) musi przegrać w obliczu przemocy zbiorowej dla realizacji tzw. wyższych celów? Czy dobro i tolerancja nie mogą istnieć same w sobie, a nie być tylko odpowiedzią na wcześniej zaistniałe zło?

Bardzo się cieszę, że Scena na Wierzbowej im. Jerzego Grzegorzewskiego (a to nazwisko zobowiązuje) doświadczyła w ostatnich dniach tak ważnego wydarzenia teatralnego. Tylko ta scena pozwala na tak bliską obserwację aktywności scenicznej. Wszystko tu jest na wyciągnięcie ręki. Widz czuje się jakby uczestniczył w rozgrywającej się akcji. Tym bardziej, że w tym przedstawieniu tak wiele ruchu (wręcz gimnastyki artystycznej) i muzyki.

Spektakl ten wpisuje się w niezwykły teatr ludzkiego ciała. Bardzo mi koresponduje z treścią dzieła prof. Krystyny Duniec pt. „Ciało w teatrze. Perspektywa antropologiczna” (Wydawnictwo: Instytut Historii PAN, Warszawa 2012). Wystarczy spojrzeć na plakat do tego wystawienia, aby zorientować się, że ciało dla reżyserki i jej współpracowników stanowi ważny punkt odniesienia. W zachowaniach cielesnych na scenie rysuje się cała ówczesna (austriacka, niemiecka) i dzisiejsza (polska) rzeczywistość. Ciało w niezwykły sposób reaguje na emocje i to jest tu doskonale widoczne. Rozedrganie jest w nas.

To także spektakl o losie/życiu kobiet i ich społecznym usytuowaniu. Okazuje się, że żadna z nich nie może żyć po swojemu. Muszą się podporządkować, bo jak nie to... Z drugiej strony, dziś wydaje mi się, że kategoria „życia po swojemu” nie tylko dotyczy kobiet, ale nas wszystkich - ludzi, którzy stali się więźniami/niewolnikami opresyjnego systemu i samych siebie. Cena za wyrwanie się, złamanie reguł i odejście zawsze jest wielka i okrutna. Nie ma litości w jej egzekwowaniu. Widzimy to wyraźnie na scenie.

Na szczególne uznanie zasługuje Zuzanna Saporznikow, która jakże niezwykle wcieliła się w postać Emmy. Nie mówi w sztuce zbyt wiele (ten toast kobiety zgwałconej... - to trzeba zobaczyć), ale jej obecność potwierdza, że w ogóle nie można nic zrobić (?), wystarczy się tylko podporządkować (?). Jej postać zagęszcza atmosferę lasku wiedeńskiego. Wystarczy być, ale jak być... Jeżeli pójdę na ten spektakl raz jeszcze, to zrobię to dla Emmy.

Źródło:

Materiał nadesłany