Evita - to imię zawładnęło wyobraźnią zbiorową od kilku miesięcy. Wszędzie jej pełno: w radiu Don't cry for me Argentina. w gazetach zapowiedzi filmu Alana Parkera, spekulacje na temat kreacji Madonny, wywiady, zapowiedzi gdyńskiej premiery i... oczekiwanie. Czy nadmuchiwany balon pęknie, pozostawiając kilka kolorowych strzępów i wielkie "bum" w pamięci, czy dumnie wzniesie się i poszybuje, choćby na wysokość oczekiwań widza?
Musical Rice'a Webbera pokazuje losy Evy Peron od "ciemnej" strony mitu, dokonując jego krytycznej weryfikacji. Wiadomość o śmierci Evity dopada nas na początku spektaklu w kinie, w którym umieścił pierwszą scenę reżyser gdyńskiego przedstawienia Maciej Korwin. Na scenę wchodzi żałobny tłum, opłakujący swoją zbawicielkę, a nad nim pojawia się duch zmarłej w ogromnej białej sukni. Po raz pierwszy tego wieczoru, (w sumie jakieś sześć razy) słyszymy przebój Nie żegnaj mnie Argentyno. Wzniosła atmosfera deifikacji zostaje jednak szybko zniweczona. Od tej chwili bowiem narratorem staje się Che, Tomasz Steciuk, który wraz ze swymi, nie wiedzieć czemu, wyglądającymi jak raperzy (może ma to "dyskretnie" symbolizować krytyczne oko współczesności) towarzyszami poprowadzi nas prawdziwymi ścieżkami życia rzekomej świętej. Retrospekcja sięga momentu, kiedy piętnastoletnia Eva Duarte zostaje kochanką znanego śpiewaka, Magaldiego (w tej roli Krzysztof