Czy nie wstyd Jerzemu Makselonowi? I nie idzie mi tym razem, wyjątkowo, o sposób w jaki zostali Ci Państwo dyrektorami najważniejszych scen w regionie. Idzie o to, co co wydarzyło się w Krakowie, w którym żaden ze spektakli zabrzańskich czy katowickich w pięcioletniej historii festiwalu nie zagościł - pisze Michał Centkowski po Boskiej Komedii.
Oto bowiem na jednym z, a szepta się, że po odebraniu „Agitpropowi” Warszawskich Spotkań, najważniejszym festiwalu teatralnym w tym kraju, w konkursie głównym pokazano spektakl Teatru Zagłębia z Sosnowca. Tak proszę państwa, z Sosnowca. Spektakl ten - z rozmachem zainscenizowana wielopoziomowa i barwna symfonia miasta położonego pomiędzy trzema mocarstwami, pozornie opowiadający historię pewnego morderstwa, w istocie traktował o dramacie młodej kobiety, której marzenia o lepszym życiu zostają brutalnie zdeptane. Powie ktoś, cóż odkrywczego, klasycznie zrealizowana opowieść, narracyjny teatr, przemyślany i efektowny, rozpięty pomiędzy tragedią i farsą, być może przywodzący na myśl produkcje z Legnicy. Czym się tu więc ekscytować, skąd u Centkowskiego ten nagły przypływ lokalnego patriotyzmu? A stąd, że od wielu lat pośród miałkiej tandety jarmarcznych wodewili, względnie pretensjonalnych, archaicznych oraz kiczowatych szkolnych odczyta