Zastanawiająca jest szybkość starzenia się dramatu. Oczywiście współczesnego, czy za współczesny uchodzącego. Nie chodzi o tak zwaną bieżącą produkcję użytkową, skazaną - zwykłą koleją teatralnych losów - na zapomnienie nazajutrz po próbie sceny. Ani o sztuki typu "Ktoś nowy" Domańskiego, której publicystyczne tendencje z góry ograniczają jej żywotność. Nie wspominam o "Elektrze" Giraudoux, która całkowicie zwiędła po jednej ciemnej nocy. Mam na myśli utwory, odbijające w jakiś sposób stan ducha społeczeństwa, zdradzające ambicje moralistyczne, stawiające pytania. I to bez uciekania się do zawiłych metafor czy ukrywania się pod historycznym kostiumem. Sześć lat temu witaliśmy na naszych scenach "Rzecz listopadową" Ernesta Brylla. Sam autor mówił wówczas o swoim utworze, że stawia w nim "pytania ostateczne", a to - podkreślił - jest u nas zawsze związane z pytaniem o losy narodu. Popatrzył na rzeczywist
Tytuł oryginalny
Czy dramat może dotrzymać kroku?
Źródło:
Materiał nadesłany
Argumenty nr 10