„The Employees” na podstawie powieści Olgi Ravn w reż. Łukasza Twarkowskiego w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Pytanie, będące tytułem recenzji towarzyszyło mi w drodze powrotnej ze spektaklu w warszawskim Studio teatrgaleria. The Employees w reżyserii Łukasza Twarkowskiego poruszają kilka najciekawszych problemów obecnych w publicznym dyskursie. Opuszczając przestrzeń teatru, zastanawiałem się czy jesteśmy tymi samymi jednostkami ludzkimi, którymi byliśmy kilka lat temu? Przecież świat mediów społecznościowych zmienił nas całkowicie, wydestylował relacje interpersonalne na rzecz budowania pozycji w sztucznym, wykreowanym świecie wspólnot i niewiadomych kontaktów. To już może być temat udanego spektaklu. Jednak stołeczna scena idzie dalej, proponuje swoistą utopię, a może i coś realnego w nadchodzącym świecie. Gdy Tomasz Morus tworzył w 1516 roku swoje dzieło Utopia przedstawiając wymyślone państwo, z idealnym modelem społecznym i politycznym, nie był świadomy licznych następców. Tomasz Campanella ze swoim Miastem Słońca czy Francis Bacon w Nowej Atlantydzie budowali wizje krain niedoścignionych. W owej idei nie pozostali współcześni twórcy, między innymi artyści sztuki filmowej. Bowiem kształtowanie obrazu fantazji, fantastyki jest nieodłącznym elementem kinematografii. Stanley Kubrick i jego 2001: Odyseja kosmiczna, a jeszcze bardziej Andrzej Żuławski w Na srebrnym globie ukazywali w nieznanym świecie kosmosu i galaktyk, krainę nieznaną, ale również oazę wolności i potencjalnego szczęścia. Dziś rzeczywistość dosięga fikcji. Niedawana, nieudana, próba z rakietą SpaceX Starship stworzoną przez firmę Elona Muska, to nic innego jak budowanie żywej utopii na naszych oczach. Podbój pozaziemski staje się faktem. Owe marzenia filmowe się materializują. Zmieniający się świat to również rozwój sztucznej inteligencji. Profesjonalizacja informatyczna, która jest już immanentnym elementem naszej egzystencji, wkracza w nowe stadium. Ciekawym jest ile dobrego, a ile złego przyniesie rozwój owej technologii. Może za kilka lat nie będziemy oglądać spektakli, pisać recenzji, a tylko poprzez zgromadzone dane, sztuczna inteligencja o nazwie AI lubo OI zbuduje komentarz do nieodbytego wydarzenia artystycznego. Z owych właśnie aspektów współczesności, rozwoju technologicznego, pędu za nowoczesnością, wtłaczania w czyn dawnych utopii, zrodził się najnowszy projekt w teatrze, mającym siedzibę w quasi utopijnym miejscu – Pałacu Kultury i Nauki.
Za kanwę opowieści posłużyła książka duńskiej autorki Olgi Ravn, będąca również wizją przyszłości: statek kosmiczny i połączenie dwóch grup o imionach Kadet zwieńczonych cyfrą, spośród których połowa posiada ich uzupełnienie literą. To odróżnienie jest niesłychanie istotne, bowiem ukazuje różnicę w sztucznie zbudowanej wspólnocie. Część to ludzie, jednostki ludzkie. Druga połowa, będąca kalką, odpowiednikiem pierwszej, to istoty humanoidalne. Stworzone z tkanki człowieczej, ale skonstruowane za sprawą sztucznej inteligencji. I wydawać się to może za wydumany koncept, irracjonalny, nieprzystający do współczesności. Mimo to spektakl Twarkowskiego jest świetną próbą ukazania problemu, z którym możemy zderzyć się w cale niedalekiej perspektywie.
Całość widowiska, trudno nazwać je jednoznacznie przedstawieniem, rozgrywa się we wspólnej przestrzeni gry i odbiorców. Po środku sceny znajduje się kwadratowa konstrukcja, miejsce główne akcji, którą widzowie mogą oglądać (podglądać) z każdej ze stron. Dodatkowo obraz przekazywany jest na ekrany. W ten sposób buduje się możliwa dualna historia – tę, którą tworzymy sami oraz narzuconą przez realizatorów. W owej otwartej, ale jednocześnie mikroskopijnej powierzchni, rozgrywa się dramat analogiczny jak do reality show wzorowanych na formacie Big Brothera. Załoga wysłana w kosmos podlega nieustannej inwigilacji podmiotu nazwanego „organizacja”, który kontroluje, manipuluje, kieruje uczestnikami ekspedycji. Już pierwsza scena ukazuje różnicę między bohaterami. Ludzie posiadają uczucia, natomiast humanoidy są ich pozbawione. Człowiek ma możliwość wyłączenia robota, który nie posiada własnych myśli, ale jego spostrzeganie jest efektem zapisanego programu komputerowego i kolejnych aktualizacji. Ale jak człowiekowi wydaje się, że posiada przewagę nad stworzonym mechanizmem, to również broń posiada sztuczna inteligencja. Jest nią swoista możliwość porozumiewania się bez słów. Ten szczególny węzeł relacji jest niesamowity i trudny do jednoznacznej interpretacji. Zdarzenie, które trwa bez przerwy, zagęszcza się z każdą minutą, dążąc do tragicznego finału. Ten znów jest zagadką. Bowiem wspólna ekspedycja kończy się tragedią, ale sztuczne mechanizmy zaczynają odczuwać więź z człowiekiem i doprowadzają się do autodestrukcji. Największym walorem całego konceptu jest świetna, linearna opowieść, która współgra z warstwą wizualną. Im bardziej narastają emocje i więzi pomiędzy bohaterami, tym bardziej odkrywa się przestrzeń konstrukcji statku. Coraz więcej elementów jest widocznych dla odbiorcy. Reżyser świetnie operuje aktorami. Do mistrzostwa doprowadzone są sceny filmowe, a przejścia i zbliżenia to prawie najlepsze teledyski gwiazd pop. Tło muzyczne Lubomira Grzelaka jest transowe oraz wciągające. Pulsująca kompozycja świetnie koresponduje z historią. Inscenizatorowi udało się skontrastować krwiste postaci. Emocje ludzkie są żarliwe, a rodzące się zmysły u istot humanoidalnych udanie przeciwstawione. Właśnie owa warstwa interakcji, seksualności posiada niesłychany walor. Na cienkiej nucie uczuć wybrzmiewa różnica pomiędzy grupami bohaterów. Twarkowski sceny erotyczne buduje z wielką odwagą i odpowiedzialnością. Ich zmysłowość jest niesłychana. Konstrukcja, ukazania w jednej przestrzeni, gejzera emocji i profesjonalizacji programu informatycznego zamkniętego w ciałach, jest formą widowiska totalnego, gdzie wszystkie elementy sztuki kształtują bogate, interesujące, przepełnione niejednoznacznością, widowisko.
Tegoż zdarzenia nie byłoby bez świetnego operowania kamer (Iwo Jabłoński i Gloria Grunig). Ich niezauważalna praca i bardzo dobry montaż, który otrzymujemy na wizji, to kwintesencja tegoż spektaklu. Owszem formuła może początkowo odrzucać, bo już to wszystko było, ale trudno opowiedzieć historię z przyszłości tylko utartymi formami klasycznego teatru. I jest drugi bohater wieczoru – świetne aktorstwo. Tak zgranego zespołu dawno nie widziałem w Studio. Każdy z bohaterów posiada własną, indywidualną kreskę narracji, relacji, więzi. To role równe, nie ma pierwszoplanowych postaci, gdyż każdy niesie swój bagaż odosobnienia w świecie grupowego zamknięcia. Wszystkim należą się wielkie brawa – za świetną pracę warsztatową w ujęciu teatralnym i przed kamerą rodem z filmowego ekranu.
Warszawskie Studio stworzyło spektakl na miarę swojej nazwy. Istne laboratorium utopijnej wizji, która kończy się tragedią. Możliwe, że końcem człowieczeństwa. Jednak przedstawienie, będący udaną pracą artystyczną, posiada również przestrogę dla nas wszystkich. Nowe technologie mogą nas wspierać, pomagać, współuczestniczyć, ale nie powinny wypierać i wyręczać, bowiem wówczas czeka nas zagłada.