„Czułe słówka” Larry’ego McMurtry’ego w reż. Pawła Paszty w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Ponad 40 lat temu ten wyciskacz łez wszech czasów został obsypany nagrodami niczym chusteczkami zużytymi przez widzów w czasie seansów; to wciąż wzruszająca opowieść o matce i córce, które mimo wszystko nie mogą bez siebie żyć, i o miłości, która przychodzi dość późno, ale – przychodzi. Przeniesienie Czułych Słówek na scenę wydało mi się karkołomne, bo o ile love stories będą zawsze (coś trzeba grać dla par w piątkowe wieczory), o tyle sposób ich opowiadania przez tych kilka dekad przecież zmienił się diametralnie, sprogresywniał. Czy zatem niedzisiejszość narracji naszego melodramatu nie będzie aby trącić myszką? I - czy widzowie nie będą porównywać spektaklu do filmu, Shirley MacLaine do Aleksandry Popławskiej i Katarzyny Gniewkowskiej, a – Jacka Nicholsona do Krzysztofa Dracza? („Etam, film był lepszy” – wiecie, o co mi chodzi, prawda?). Otóż – nie, oraz – nie.
Historia została przez Pawła Pasztę pokazana bez udziwnień, w sumie - przy zastosowaniu najprostszych środków – choćby scenografii, której drobne zaledwie zmiany przenoszą nas w czasie i w przestrzeni wraz z bohaterami.
Pokusę porównań z hollywoodzką produkcją odsuwają sami aktorzy, nie zawaham się nazwać roli Aurory kreacją, niepodobna bowiem oderwać wzroku od olśniewającej, momentami cudownie autoironicznej Aleksandry Popławskiej (trzeba będzie przyjść raz jeszcze, żeby zobaczyć Katarzynę Gniewkowską). Jej partner – Krzysztof Dracz w fantastycznej roli Breedlove’a wychodzi ze skóry podstarzałego lowelasa podczas pogawędki z lekarzem, scena rozmowy obu panów (jeśli możemy mówić o rozmowie) jest jednym z najlepszych momentów tego spektaklu.
Patrzę do repertuaru – jakoś te Czułe słówka teatr daje rzadkawo. A ponieważ to historia wciągająca, i zabawna i wzruszająca, więc - polujcie. Z zapasem chusteczek w kieszeniach.