Zobaczyliśmy - czy raczej usłyszeliśmy - aktora, artystę poszukującego. Nawet jeśli efekt zda się nam nazbyt popowym, przesadnie prowokującym, nierównym, te poszukiwania, ta postawa twórczej refleksji o rzeczywistości jest szalenie istotna - o recitalu Bartosza Porczyka "Sprawca" prezentowanym jako impreza towarzysząca Katowickiego Karnawału Komedii pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.
Jakaś nieodgadniona siła, wbrew fundamentalnemu, atawistycznemu odruchowi sprzeciwu, pchnęła mnie w mroźny, lutowy wieczór do Teatru Śląskiego na recital Bartosza Porczyka. "Sprawca", stanowiący swoisty bonus w programie Katowickiego Karnawału Komedii, jest godzinnym spotkaniem z muzyczną fantazją aktora Teatru Polskiego z Wrocławia. Piszę fantazją nie tylko dlatego, by obnażyć swój brak aparatu pojęciowego, lecz także z uwagi na złożoność opisywanego zjawiska. Wymyka się bowiem "Sprawca" łatwej kategoryzacji. To więcej niż koncert, czy nawet recital, bowiem poza interesującą, odważną, acz minimalistyczną oprawą wizualną, obserwujemy na scenie aktorów (?), czy może bardziej statystów, a każdy song opatrzony jest pewną ilością rekwizytów, czy też skromną scenografią. To wszystko nie wystarcza zaś w moim odczuciu, by występ Porczyka określić mianem spektaklu, czy choćby śpiewanym monodramem. A może to współczesna wariacja na temat