Jedna z moich szczególnie ulubionych znajomych bardzo się dziwi, że tylu czytelników (a także odbiorców filmu i teatru) znajduje jakieś chorobliwe upodobanie w, utworach różnych dewiantów i neurasteników. Czy jest coś zdrowego, w tym, że idolami naszej młodzieży stają się tacy nieszczęśni zatraceńcy, pijacy, niepozbierańcy, jak np. Hłasko, Stachura, Wojaczek? Normalni ludzie kochają życie, nie targają się na nie. Czy upodobanie w pisarzach o patologicznych osobowościach nie świadczy o patologii ich bezkrytycznych wielbicieli? W pierwszej chwili pytania takie wydają się całkiem sensowne. Ale tylko w pierwszej chwili. Bo chociaż prawdą jest, że znacznej liczbie wielkich twórców rzeczywiście można przypisać różne dewiacje, to przecież Van Gogha cenimy za jego niezwykłe obrazy, a nie z powodu prób samookaleczeń, a Strindberga za wstrząsającą prawdę psychologiczną utworów dramatycznych, a nie za szokujące skandale w życiu osobistym. Zdar
Źródło:
Materiał nadesłany
Sprawy i Ludzie, nr 49