- Ludzie czasem mówią, że robię przedstawienia niepozostawiające nadziei. To kwestia mechanizmu wewnętrznego, ja akurat mam taki, że potrzebuję wyrzucać pesymistyczne rzeczy z siebie. Robię to w sztuce, ale lubię oglądać, jak inni to wyrzucają - rozmowa z MARIUSZEM GRZEGORZKIEM.
Katarzyna Bielas: Zacznijmy od początku. Mariusz Grzegorzek: - Czyli od tego, że od dziecka jestem typem totalnie nadwrażliwego świra, co powoduje, że wszystko, co odbieram, jest źródłem strasznych burz emocjonalnych, które - patrząc z perspektywy moich 48 lat - są czymś kompletnie nikomu niepotrzebnym, a mnie to już najmniej. - OK. Jak już mówimy o emocjach - to jest wydarzenie, które mną totalnie tąpnęło, pootwierało nowe kanały we mnie, stałem się innym człowiekiem. Ale to nie było w dzieciństwie, tylko dopiero co, w marcu tego roku. - Co to było - Śmierć Duszy, siedmioletniego psa pięciu imion: Duszysławy, Malwiny, Ciągutki, Gonzueli, Dragulescu Grzegorzek. W dzieciństwie nigdy nie miałem zwierząt, mama była z tych, że pies to brudzi i jest fe, takie praktyczne podejście do zwierząt. Psy chodziły po ulicach, ale nigdy nie zwracałem na nie uwagi, byłem psychicznie odcięty. Od 17 lat mam wprawdzie kota Floriana, ale kot to istota specy