"Księga Hioba", monodram Stanisławy Celińskiej na Festiwalu "Krakowskie Miniatury Teatralne". Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Ból nie jest wysoki. Od oczu do ziemi wszystkiego 160 centymetrów, może mniej. Blisko. Dobrze widać ścieżkę i zmęczone buty. Włosy jasne, proste, do ramion, zaczesane w tył. Ubiór szary, bez właściwości. Twarz powszechna, ni brzydka, ni ładna, codzienna, zapisana klinowym pismem czasu przeszłego, dokonanego. Oczy chyba niebieskie, nie za duże, nie za małe, w sam raz. Głos? Nic wielkiego, słuchasz - i jakbyś siebie słyszał, słyszała, słyszało. Głos dobry, by powiedzieć: Boże, i mózg wystarczająco znużony, by nie liczyć na odpowiedź. No i ręce bólu. Biedne. Chciałyby coś złapać, na czymś pewnym zacisnąć palce, o coś nie chwiejnego się oprzeć. Całe życie takiego chcenia - i nic. Czasem tylko, jak teraz, na scenie - mikrofon. Mikrofon, żeby sobie "Pieśni" i "Treny" Jana Kochanowskiego zanucić w chwili odpoczynku na ścieżce skądś dokądś. Mikrofon, żeby sobie odśpiewać bezradność, i na stoliku otwarta Biblia, by sobie poczytać