- W roku 1989 niektórzy ciągnęli mnie do polityki, jednak ja, silnie wtedy związany ze sztuką aktorską, nie czując się dość kompetentny, wybrałem rolę gorącego kibica tych polityków, którym ufałem. I dziś moja obywatelska rola ogranicza się do wyraźnego opowiadania się po stronie prawdy, słuchając nakazów sumienia. I powtarzam stare hasło: "Bóg, Honor, Ojczyzna" - mówi warszawski aktor, JERZY ZELNIK.
Mało pana ostatnio w telewizji, kinie, teatrze, w tym oficjalnym obiegu kulturalnym. Dlaczego? - Po części to świadomy wybór. Już w 2008 r., kiedy zrezygnowałem z drugiej kadencji dyrektorskiej w Teatrze Nowym w Łodzi, poczułem, że jako aktor w teatrze jestem spełniony. A od trzech lat również bywanie na salonach, częsta obecność w mediach też mnie nie nęcą. Nie bał się pan nudy? - Przeciwnie, pragnąłem tej zmiany. Tyle miałem lektur odłożonych na później, tyle spraw rodzinnych do załatwienia, rozmów z przyjaciółmi do przeprowadzenia. Do tego doszła ciężka choroba żony, jej wylew i cierpienie, w którym przecież współuczestniczę. Także tragedia smoleńska wpłynęła na moje życie, była trudnym, dramatycznym przeżyciem. Wszystko to się zsumowało, złożyło na nowy początek, na to, że jestem teraz innym człowiekiem. 4 czerwca 2014 r. minie pięćdziesiąt lat pana pracy zawodowej. Będzie pan tę piękną rocznicę celebrowa�