„Niko, czyli prosta zwyczajna historia" Joanny Mueller w reż. Zofii Gustowskiej w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach i Stowarzyszenie Sztuka Łączenia w Kielcach (koprodukcja). Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Prosta to historia, ale czy zwyczajna? Nikodem, któremu znajomi mówią Niko (Wojciech Niemczyk), mieszka na parterze bloku i czuje się samotny. Ma co prawda sympatycznego brata Maksa (Andrzej Plata), ale nie ma przyjaciół. Do mieszkania obok wprowadza się Nina (Anna Antoniewicz). Poznają się. To bardzo wymagający, trudny i najeżony pułapkami proces. A co to za problem – zapytacie – poznać się z kimś?
Niko jest neuroatypowy. Być może mieści się w spektrum autyzmu. Nie wspomina o tym jednak, a ja pojęcie o neuroróżnorodności mam blade. Nie ma zresztą znaczenia, co powiedziałby o Nikodemie lekarz. W uczonej definicji nie zmieściłyby się przecież wrażliwość i niezwykła szczerość. „Podoba mi się – mówi Nina – że jest taki prawdziwie prawdziwy, to nie zdarza się często, to bardzo rzadkie. Chociaż na pewno ma z tego powodu w życiu trochę kłopotów”. I o tych kłopotach jest ta opowieść. I o uważnym patrzeniu na czyjąś twarz. O zrozumieniu drugiego człowieka, które przychodzi z trudem, po czasie, jak odkrycie tajemnicy, i tak jest cenne. O tym wreszcie, że Niko choć wyjątkowy, nie jest jedyny. W zastępczej siedzibie kieleckiego Teatru im. S. Żeromskiego było wiele osób mu podobnych (i bardzo odeń różnych). Oglądałem spektakl wraz z grupą widzów z niepełnosprawnościami (w różnym wieku). Kilka rzędów niżej siedział chłopiec, który niechętnie ściszał głos. Utrudnił Wojciechowi Niemczykowi rozpoczęcie przedstawienia. I jednocześnie precyzyjnie zakreślił wyzwanie, przed jakim stanęli twórcy podejmując tę tematykę. Myślałem o tym chłopcu, jak o Prawdziwym-Niko i uważnie przyglądałem się własnej widzowskiej reakcji – nie znoszę, gdy ktoś mnie rozprasza, zwłaszcza w teatrze lub kinie.
„Co to znaczy być wyrozumiałym?” – na ścianie w tle wyświetla się jedno z pytań, które przychodzą do głowy Niko i nad którymi zastanawiają się aktorzy. Cała trójka chwilami dystansuje się od swoich postaci – co nie znaczy, że wychodzi z roli. A jednak nikt tu nikogo nie próbuje zwodzić, mamić iluzją. Teatr jako przestrzeń prawdy, a nie świątynia artystycznych cudów. W przypadku Niemczyka granica postaci nie jest jednak jasna. Nawet wtedy, gdy aktor podkreśla, że jest tylko bohaterem tej historii i nie wie o Niko nic ponad to, co napisano w tekście sztuki – cały czas jest nim, albo kimś do niego podobnym. Antypatycznym i sympatycznym jednocześnie. Gra świetnie, magnetycznie i z wielkim wyczuciem. Niko nie kłamie, gdy mówi, że wcale nie jest nieśmiały. Ostrożną powściągliwość aktor zamienia w siłę i wyrazistość. Nie wdzięczy się, nie ułatwia – a jednocześnie przyciąga.
Nie wszystkich i nie od razu. Gadający chłopiec puszcza mimo uszu te kilka wstępnych wyjaśnień poprzedzających przygaszenie świateł: o czym będzie mowa i kto będzie mówił, gdzie rozegra się akcja. Prawdopodobnie nie usłyszał też uspokajającej deklaracji, że aktorzy nie będą wchodzić na widownię. Wszystko po to, żeby widzowie czuli się komfortowo i nie byli nieprzyjemnie zaskakiwani. Banalne? Przewrotne. Dobiegająca z offu narracja brzmi jak audiodeskrypcja. Tyle, że ja też jej potrzebuję. „Teraz się uśmiecham” – mówi kilkukrotnie bohater a jego twarz wydaje się niewzruszona. Nie potrafię rozpoznać, kiedy Niko się cieszy, a kiedy smuci. To na pewno jego problem? A może jednak mój? Chciałbym być jak Nina, mieć jej cierpliwość i ciekawość, w których rozpuszcza gorzko-kwaśne obycie nowego sąsiada. Chciałbym też wdzięk, z którym obydwoje przełamują kolejne niezręczności. Mnóstwo w tych scenach kojącego humoru. Ulgi z małych radości zbliżeń do drugiego człowieka. I nie wiadomo, czy relacja, która się rodzi na naszych oczach, będzie koleżeństwem, przyjaźnią czy zauroczeniem, a może nawet zakochaniem? I nie o to też chodzi w sztuce Joanny Mueller – czym to wszystko się skończy, ani nawet jak się dalej potoczy. Autorkę interesują tylko te wycinki. Skrawki, pojedyncze zdania. Krótkie rozmowy przy okazji.
Reżyserka Zofia Gustowska i scenografka Natalia Kozłowska myślą podobnie. Scena podzielona na trzy sfery wydaje się pusta. W głębi neon księżycowego rogalika, z prawej strony płachta sztucznej trawy i huśtawka – skwerek pod blokiem. Z lewej dywan, łóżko i nocna lampka – pokój Niko. W centrum ławka i znak – przystanek autobusowy. Jedno z ulubionych miejsc bohatera, do którego przychodzi po to by nie jechać i nie czekać. Chciałoby się usiąść obok – wyciągnąć z tego naukę, poćwiczyć rezygnację z pośpiechu. Niespieszne tempo przedstawienia w połączeniu z jego krótkim czasem trwania (niecała godzina) wywołuje dziwny efekt błogości, choć przecież nie relaksu, ani eskapistycznego zanurzenia. Są tu bowiem także elementy mniej udane. Choćby wspomniana scena z pytaniami na ścianie i pozorowanym namysłem aktorów czy rapowana piosenka inicjowana przez Ninę. A i Maks jakiś taki – prawie idealny, nierzeczywisty w tym wiecznym uśmiechu, którym obdarza wymagającego brata.
Na tym chyba polega tego spektaklu tajemnica i siła. Na tej błogotrudności, którą twórcy w ten świat wpisali i którą nam udostępniają. Zapraszając do jasnej przestrzeni, gdzie igrają cienie. Skracają się i wydłużają, ustępują i ogarniają. Ich nieuchwytność nie umniejsza realnego oddziaływania. Są jak emocje innych osób, które wypełniają i zmieniają nasze światy. Musimy się nauczyć poruszać w tym wzajemnym przenikaniu. Pierwszym krokiem jest zauważanie drugiego człowieka – takim, jakim jest, różnym od nas. Drugi krok to już nasza sprawa i nasza odpowiedzialność. Jeśli artyści traktują widzów poważnie, sztuka nie może być instrukcją. I nie jest nią w Kielcach.
---
Joanna Mueller NIKO CZYLI PROSTA ZWYCZAJNA HISTORIA. Reżyseria: Zofia Gustowska, scenografia i kostiumy: Natalia Kozłowska, muzyka: Bartosz Prosuł. Prapremiera w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach 28 października 2023.