Trzy starsze panie i chłopiec uwięziony w ciele 35-letniego mężczyzny. Trwa kinowy seans teatru absurdu. Sfilmowana wersja dramatu Macieja Kowalewskiego to propozycja, która może zezłościć, ale nie sposób przejść obok niej obojętnie - pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Tym razem wymigam się od przyznawania gwiazdek. "Trzy siostry T." Macieja Kowalewskiego to rzecz tak odmienna od wszystkiego, co zazwyczaj oglądamy w kinie, że przymierzanie doń podobnej miary, co do innych tytułów z bieżącego repertuaru, wydaje się niestosownością. Na czym polega różnica? Kowalewski jest przede wszystkim człowiekiem teatru: inscenizatorem, dramatopisarzem, dramaturgiem. Jego debiutancki film jest utworem o bezwstydnie scenicznej proweniencji i nikt tego nie ukrywa. Cierpi na tym kino, zyskuje słowo i forma doprowadzona niemal do ekstremum. "Trzy siostry T." to kino niezależne, któremu bliżej do undergroundowych produkcji performerów i plastyków niż do offowego repertuaru. Kowalewski zamiast tuszować aktorskie emocje, celowo je wyostrza, tak jakby przekornie wychodził naprzeciw oburzonym purystom. Sprzeciwia się dyktatowi solenności wykonania. Sceny są manieryczne, kadry niedopilnowane, rytmy zaburzone. Oglądając "Trzy siostry T.", widz m