"Moja molinezja" w reż. Pawła Kamzy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Pani umiera. Co tutaj więcej da się powiedzieć? Rak zapukał do ciała, nic nie da się zrobić. Pozostaje chemia - miałkie pocieszenie ludzkości. Nic nie pozostaje. Pani gnije, a wokół pustka niebywała, doskonale obojętna. To jest to, co w wyreżyserowanej przez Pawła Kamzę "Mojej molinezji" zdaje się być znakiem głównym: krucha pani - jej czekanie na koniec - na czarnym dnie ogromnego powietrza. W hali Łaźni Nowej grająca umierającą Edyta Torhan wygląda całkiem tak, jak zapewne wygląda tytułowa rybka egzotyczna, o której czytam w programie: "sama w wielkim akwarium umarła z tęsknoty, z miłości". Dajmy spokój tęsknotom, zostawmy miłość. Jest tylko czekanie. Brzdęk zegarów bliskich i odległych. Nie słychać ich. Ale są. Umiera pani. Co można do tego dodać? Co przemilczeć? Ci, którzy są przy pani (Mateusz Janicki, Tomasz Radawiec, Tomasz Sobczak, Olga Szostak) - brat męża, mąż, listonosz przyłażący z ciemną wiadomością i tancer