„Burza. Prequel” Maliny Prześlugi w reż. Joanny Zdrady w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim na 28. Festiwalu Szekspirowskim. Pisze Katarzyna Wysocka w „Gazecie Świętojańskiej".
Najczęściej teksty Maliny Prześlugi czyta się dobrze. Najczęściej dobrze wypadają na scenie. Inaczej było w Gdańsku na otwarcie 28. Festiwalu Szekspirowskiego. Reżyserka, pozostając w niemym zachwycie nad tekstem, nie miała wyraźnego pomysłu na Szekspira, będąc z nim jedynie „w kontakcie”. Czy spektakl trafi do młodych? Do pewnego grona odbiorców być może, ale czy o to chodziło realizatorom?
„Burza” nie jest moim ulubionym tekstem. Pomimo wielu starań, wielu obejrzanych propozycji (kilkudziesięciu na pewno), raczej odbijam się od proponowanych inscenizacji. Szukam nowych, jasnych punktów, ciekawych koncepcji, dialogowania ze współczesnością. Nie chodzi jednak o to, aby Szekspira nadmiernie „tłumaczyć”, przykrywać wątpliwymi analizami, pokrywać laminatem autokreacji, odbarwiać czy krygować się artystycznie. Teksty stradfordczyka obronią się same. Teksty nadpisane – już niekoniecznie.
„Burza. Prequel” w reżyserskiej adaptacji Joanny Zdrady to przykład apoteozy edukologii, na którą złożyły się: edukacja teatralna, edukacja włączająca, poprawność polityczna (polityka równościowa i antydyskryminacyjna), trendsetting, programowanie zwinne, inkluzywność, puszczanie oka do widza. Prequel w tej inscenizacji nie oznacza niczego szczególnego, może nawet nic nie oznacza, ale może wywołać minimalne zaciekawienie u młodych. Jak młodych? Stawiałabym raczej na wiek 10-12 lat. Prequela robi się najczęściej dla tych, którzy doskonale znają zasadniczą materię, a przecież tu nie powstał w ogóle taki wątek; ten spektakl został przygotowany dla nowego odbiorcy, aby go, jak sądzę, „ukąsić”. Prequela robi się dla nerdów, a przecież takimi w odniesieniu do Szekspira są co najwyżej dorośli. A u mnie, jako „nerdki” FS, kolokwialnie ujmując – nastąpiło rozczarowanie, a nawet niedowierzanie.
W XXI wieku podaje się młodym spektakl na cenzurowanym, sztuczny, niedomyślany, „grzeczny”. Było więc o ekologii, negatywnym wpływie internetu na życie młodych ludzi, domowych obowiązkach, zakazie wychodzenia na dwór za „karę”, przestrzeganie przed wszystkim nieznanym, „czarowanie zaklinacyjne” podczas „zabaw” Mirandy z Kalibanem, używaniem języka slangowego, młodzieżowego, który jakąś reakcję u młodych widzów wywoływał. Wyspa była wyspą. Dlaczego wybrano właśnie ten tekst? Przecież o burzy hormonów, konflikcie młodych ze starymi, pierwszych miłościach, rozczarowaniach jest wiele utworów, także Szekspira.
Plusy – po stronie muzyki i choreografii. Reakcje młodych ludzi na wykonawczynię muzyki, Magdalenę Sowul, naprawdę przykuwały uwagę, bo były piski, westchnienia i okrzyki. Muzyka była osobna, przestrzenna, nowoczesna i nieoczywista. Korespondowała z ideą wyspy i jej władczynią, Sykoraks. Umieszczenie odseparowanej Magdaleny Sowul nad wszystkimi trzeba zaliczyć do udanych. Choreografia Barbary Olech, momentami rozbudowana, nadawała walorów całości. Wśród aktorów zdecydowanie trzeba wyróżnić Aleksandra Kaletę w roli Kalibana – był po prostu przekonujący i sprawny aktorsko oraz Julię Latosińską w roli Mirandy.
Czekam na sequel „Burzy” zrealizowany z rozmachem i jajem. Może coś w stylu „Nie patrz w górę”?