Nasze Towarzystwo (w sporej części) przeszło swoje z urzędnikami wszelkiej maści, jednakże wszystko mieściło się w jakiejś szeroko pojętej normie. Tak było. Ale czasy się zmieniły - pisze Towarzystwo Kontrrewolucyjne.
Nasze Towarzystwo (w sporej części) przeszło swoje z urzędnikami wszelkiej maści. Były historie zabawne, jak ta o pewnym sympatycznym skądinąd wojewodzie, który sugerował, żeby Szekspira zagrać szybciej - żeby goszczący w prowincjonalnym grodzie premier zdążył zobaczyć. Często bywało poważniej, jak w tej opowieści o prezydencie miasta, który z dyrektorem teatru postanowił "rozmawiać" poprzez prokuratora i rzecznika dyscypliny finansów publicznych. Generalnie jednakże wszystko mieściło się w jakiejś szeroko pojętej normie i urzędnik - jeśli nawet miewał pomysły - to czuł respekt przed artystą, to znaczy nie zakładał z góry, że on jeden wie, gdzie jest ukryta Bursztynowa Komnata, a pogłoski, że jest ona gdzie indziej, są nieprawdziwe, niesłuszne i w ogóle. Tak było. Ale czasy się zmieniły. Nieśmiało suponujemy, że przyczyniła się do tego demokratyzacja życia publicznego i bezpośrednie wybory prezydentów w miastach z teatrami.