"Przypadek Iwana Iljicza" w reż. Jacka Orłowskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.
Nic. Prawie nic. Na początku pustą niewielką scenę pokrywa ciemność. Z tylu rząd krzeseł - pięć. Aktorzy w prostych kostiumach. Czerwona sukienka Praskowii (Dorota Kiełkowicz), szary garnitur Lizy (Iwona Dróżdż-Rybińska), na ciemno Fiodor (Marcin Łuczak) i Gierasim (Hubert Jarczak). Bez słów, bez gestów: Same spojrzenia, z których wyparowało życie. Wszystko gotowe, by opowiadać o śmierci. A poprzez śmierć mówić o życiu. Każdym życiu. Nie wiem, czy znam inne opowiadanie, które mógłbym porównać ze "Śmiercią Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja. No dobrze - "Śmierć w Wenecji" Manna, "Panny z Wilka" Iwaszkiewicza, prawdopodobnie coś jeszcze pominąłem. To jednak nic nie zmienia. Tołstojowi starczyło ledwie 100 stron, aby powiedzieć wszystko. To znaczy nic. Bo wszystko to nic. Iwan Iljicz (Bronisław Wrocławski) nosi szary garnitur, jasną koszulę, gustowny krawat. Mówi spokojnie, bo wie, że nie ma sensu poganiać słów. Któregoś dnia Iwan Iljicz