- Teatr, który ma na siebie zarabiać, to jest pomysł spod znaku Korwin-Mikkego. Nie ma tak nigdzie na świecie. Jak mi ktoś mówi, że skoro w Londynie musical zarabia na siebie, to w Chorzowie też może, to ja wtedy tylko proszę, żeby mi dostarczono odpowiednią liczbę Japończyków i Amerykanek, a po drodze jeszcze trzykrotnie powiększono widownię. Wtedy robimy bilety po dwieście dolarów i jedziemy - mowi Dariusz Miłkowski, przez 34 lata dyrektor Teatru Rozrywki w Chorzowie w Dialogowym cyklu "Pogoda na jutro".
To jak już długo sterujesz teatralnym okrętem? - Od roku 1984, wciąż tym samym Teatrem Rozrywki w Chorzowie. Parę epok. - Owszem. A gdybyś miał jednym zdaniem podsumować ten wieloletni rejs, to co byś powiedział? "Ale rzucało!"? Czy "prądy się zmieniały i wiatr wiał raz z tej, raz z tamtej strony, ale w sumie sensowny kurs dało się utrzymać"? - Powiedziałbym - może nawet ku własnemu zdumieniu - że to drugie. Mało tego. Jeśli się zdecydowałem, że schodzę z tego mostka - rozmawiamy w ostatnich dniach mojego bycia dyrektorem - to złożyły się na to rozmaite przyczyny, psychofizyczne, wiek i tak dalej. Ale także poczucie, że w tej nowej, jak ktoś kiedyś mówił, coraz ciaśniej otaczającej nas rzeczywistości, tracę umiejętność sterowania. Przedtem umiałem - tak mi się zdaje - przewidywać, co się może wydarzyć, i jakoś tak wykręcać, żeby wyszło na korzyść teatru. Przeszkody pobudzały mnie do działania. Dziś tylko irytują. I nie