Pracownicy czeskiej sfery budżetowej nie zgadzają się na obniżki pensji, które zamierza wprowadzić rząd. W całych Czechach zamknięto około 500 szkół, a także biblioteki, teatry, operę.
Do strajku dołączyły szpitale, które pracowały wczoraj tak jak w weekend. W 21 miastach odbyły się wiece. - To będzie największy protest od czasów aksamitnej rewolucji w 1989 roku - zapowiadały związki zawodowe, przewidując, że w strajku weźmie udział 100 tysięcy pracowników sektora publicznego. Według czeskiego radia protestujących było ponad 120 tysięcy. Zachodnie media pisały zaś, że takie strajki są dziś niespotykane w Europie Środkowo-Wschodniej. Czechom nie podobają się plany rządu, który w przyszłym roku chce 650 tysiącom pracowników budżetówki obciąć pensje o 10 procent. Premier Petr Nečas powtarza jednak, że obniżki są konieczne do walki z kryzysem, i zdania nie zmieni. Wczoraj zarzucał związkom zawodowym, że razem z socjaldemokratami prowadzą polityczną grę i chcą zdestabilizować kraj. Za tydzień przed parlamentem mają protestować strażacy i policjanci.